Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 24 czerwca 2012

483. K jak kajak


"Ty masz robić za balast i się nie merdać gwałtownie. Jak będzie kapok, to dostaniesz, a jak nie, to ja będę Twoim kapokiem. Nie martw się - jakby co wyciągnę Cię za fraki z wody". Tyle usłyszałam od Męża jeszcze w piątkowy wieczór.

Wczoraj rano szukałam pretekstu, żeby nie jechać. Prawie mi się udało. Wyszliśmy już z domu kiedy zauważyłam zegarek na ręce Dyrektora Wykonawczego. Mówiłam mu, żeby go nie brał, bo już kiedyś wypadł mu teleskop i o mały włos zgubiłby swój czasomierz. Skończyło się na tym, że schował go do plecaka.

Udaliśmy się na miejsce zbiórki naszej prawie czterdziestoosobowej grupy. Wsiedliśmy do autokaru i po kilkudziesięciu minutach jazdy znaleźliśmy się nad wodą. Tam czekały już na nas kajaki i panowie, którzy objaśniali co i jak. Wybrałam sobie czerwono-granatowy kapok i wsiadłam do kajaku. Jako lżejsza, siedziałam z przodu, a za mną Mąż.

Bałam się jak nie wiem co. Woda nie jest żywiołem, na którym czuję się swobodnie i komfortowo. Dobrze, że wyruszyliśmy w pierwszej dziesiątce, a potem mijaliśmy jeszcze innych po drodze. Zdarzyło się nawet, że byliśmy na czele całego peletonu. Przeżyłam chwile grozy kiedy musieliśmy pokonać rwący fragment rzeki, ale wyszliśmy z tej przygody cali i zdrowi.

Mąż się na mnie wkurzył kiedy zamiast pomagać, przeszkadzałam, bo marudziłam, panikowałam i krzyczałam jak zaklinowaliśmy się między korzeniami albo na kilku mieliznach. Zagroził mi nawet, że mnie zdzieli wiosłem jak się nie uspokoję. Chciałam już wysiadać, bo miałam dość, ale jakoś dotrwałam do końca wyprawy.

W sumie płynęliśmy około czterech godzin. Pogoda była całkiem znośna - raz słońce, raz pochmurno, ale deszcze nie padał, za to czasem wiał lekki wiaterek. Zrobiłam mnóstwo zdjęć z wody. Żałuję tylko, że nie dałam rady uwiecznić fioletowych, szafirowych i zielonych ważek oraz motyli - były szybsze niż ja.

Widzieliśmy bociana w locie, potem jeszcze w dwóch gniazdach całą trzyosobową ich rodzinę i dodatkowo jednego dorosłego osobnika z dzieckiem. Tak sobie myślę, że może to jakiś znak dla mnie i dla Męża odnośnie powiększenia naszej podstawowej komórki społecznej?

Po spływie udaliśmy się na miejsce posiłku. Dopiero tam dowiedziałam się, że dwa kajaki się przewróciły, a ich załoga przemokła do suchej nitki i musiała pozbyć się 400 litrów wody, żeby móc ponownie do nich wsiąść. Naprawdę miałam szczęście, że to nie my byliśmy na ich miejscu.

Wszystko mi smakowało - i żurek z kiełbasą, jajkiem oraz chlebem, sałatka, świeże pomidory i ogórki, kiełbasa i ziemniaki pieczone w ognisku, kawa, herbata, sok oraz woda mineralna, a także dwa rodzaje ciasta. Nasza grupa była tak subordynowana, że wprawiła w zdumienie właścicieli gospodarstwa agroturystycznego odnosząc do budynku wszystkie brudne talerze, a także kartony śmieci.

Ogromnym i bolesnym skutkiem ubocznym spływu jest stan moich rąk, a Męża i rąk, i nóg - poparzonych słońcem. Tak to jest jak się nie smaruje kremem z filtrem. Moja wina, bo zapomniałam o prewencji. Teraz pozostaje nam tylko zwalczanie i łagodzenie dolegliwości. Na całe szczęście nie popełniłam tego błędu jeśli chodzi o nakrycia głowy, bo w przeciwnym razie nie wiem jak wyglądałyby nasze twarze.

Zapraszam do obejrzenia zrobionych własnoręcznie zdjęć ze spływu.

Bardzo komfortowy autokar dowiózł naszą grupę na miejsce

Kajaki już na nas czekały

A to ja - już w kapoku i w kajaku, ale jeszcze na lądzie

Pierwsze ruchy wiosłem i płyniemy

Długa droga (i kilka kajaków) przed nami

Na czele peletonu

Podziwiam przyrodę

Rodzina bocianów na horyzoncie - czy to wróżba dla mnie i Męża?

Ścigały się z nami i kaczki

Niebo zmieniało się jak w kalejdoskopie

Czasem robiło się pochmurno

Z wody wystawały różne przeszkody

Nie ma to jak nic nie robić

Zbliżamy się do celu wyprawy

Już niedługo koniec

Na lądzie - suchą stopą

Kolejny bocian mijany po drodze

Wsi spokojna, wsi wesoła

Pierwszy raz w życiu widziałam fioletowe maki

Żurek z jajkiem, kiełbasą i chlebem smakował wybornie

W takiej okolicy odpoczywaliśmy po spływie

Kiełbaska i ziemniaki pieczone w ognisku miały wielu chętnych

Smacznego!

Jak się nie ma w głowie, to się ma poparzone ręce