Dawno temu jak byłam dzieckiem stałam w kolejce po banany, pomarańcze, czy arbuzy. Bardzo często jak przychodziła moja kolej, towaru zabrakło. Wtedy był kryzys, więc to normalne. Nikt się nie dziwił. Pech i tyle.
Teraz zdarza mi się co innego. Jak mucha wpadnie do szklanki, zawsze do mojej. Jak talerz wyszczerbiony w barze, to mój. Jak kończy się taśma w kasie w markecie, to akurat przy mnie pani ją musi wymienić. Przypadki takie mogłabym przytaczać jeszcze długo.
Ostatnio pobiłam jednak samą siebie. I to całkowicie nieświadomie i bez specjalnego udziału ze swojej strony. Moje posty mają tytuły. Różne. W zależności od tego, co mi przyjdzie do głowy. O seksie nie piszę prawie wcale. No może z wyjątkiem jednej notki o śnie Męża. Właśnie o ten wpis cały zamęt.
"Seks party" - wstukajcie sobie w wujka Google te dwa słowa i zobaczcie co Wam wyskoczy jako link numer jeden. Teraz już rozumiecie? A ja się zastanawiałam dlaczego na blogu klonie tamten post jest wciąż na najwyższym podium całej listy.
Chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze. Ot, taki paradoks - z podtekstem na tle seksualnym.