Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

487. Ambiwalencja


Kilka tygodni temu moja znajoma została po raz drugi mamą. Kilka dni temu kolejna urodziła córeczkę. Obie mieszkają w Trójmieście. Obie bardzo lubię. Z obiema widziałam się w ubiegłym roku i zamierzam spotkać się również we wrześniu, jak uda się nam tam pojechać. Widziałam zdjęcia obu maleństw. Zdrowe, śliczne dzieciątka.

Pierwsza myśl i pierwsza reakcja to ogromna radość z ich szczęścia. Druga - to wspomnienia i łzy w oczach, których nie jestem w stanie powstrzymać. Mam wyrzuty sumienia, że nie potrafię się cieszyć tak, jakbym chciała. Chcę, a nie mogę.

Mija dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Niedługo miną dwa lata od tamtego września. Myśli kłębią mi się w głowie. Jedna za drugą przelatują. Często - w zupełnie innym kontekście powtarzam Mężowi, żeby mniej myślał, a więcej działał. Samej sobie powinnam doradzić dokładnie to samo w tej konkretnej kwestii - dziecka.

Patrzę na Dyrektora Wykonawczego. Wiem i czuję, że byłby fantastycznym ojcem - ciepłym, czułym, troskliwym, cierpliwym, spokojnym i opiekuńczym, pełnym miłości. Blokada jest we mnie. Boję się. Najbardziej tego, że znowu poronię.

Kilka dni temu rozmawiałam z bliską mi osobą, która stara się o maleństwo. Powiedziała mi coś, co mnie zatrzymało na chwilę - że może jest nam razem ze sobą tak dobrze, że nie potrzebujemy do tego szczęścia nowego życia...

Wczoraj sama zaczęłam z Mężem rozmowę o dziecku. Powiedziałam, że chcę spróbować. Pomimo strachu. W imię miłości. Dla nas obojga.