Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 20 lipca 2012

538. Nie zmuszaj bliźniego do oglądania zdjęć swoich


Mało kto nie robi teraz zdjęć - jak nie sobie, to innym. Na wakacjach, ślubach, weselach, czy podczas innych imprez lub bez żadnej okazji. Na pamiątkę mile spędzonych chwil.

Pamiętam jak jeszcze kilkanaście lat temu ogromnym zbytkiem było wypstrykanie czterech filmów (na każdym po 36 zdjęć) w ciągu kilku dni jakiegoś wyjazdu. Teraz, mając dostęp do fotografii cyfrowej, tamta liczba wydaje się śmieszna.

Zawsze lubiłam zdjęcia. Wolałam na nich być, niż stać po drugiej stronie. Obecnie wybieram tę drugą opcję. Fotografuję co mi wpadnie w oko. Szczególnie jak jestem w jakimś nowym miejscu. Ale nie tylko.

Rzadko kiedy rozstaję się z aparatem. Pstrykam, zgrywam, oglądam, wybieram, wrzucam na Facebook, wypalam płytkę i chowam. Tak jest najczęściej. Są oczywiście wyjątki. Jak choćby zdjęcia z obu naszych ślubów. Wywołane, ułożone ładnie w albumach. Stoją na półce.

Jest jeden zwyczaj i jedna rzecz, której nie znoszę u innych - zmuszania mnie do oglądania ich zdjęć - czy to z wakacji, czy ze ślubów, a takie sytuacje zdarzają się nagminnie. Przychodzimy do kogoś, po czym dostajemy kilka albumów z całą masą fotek obcych ludzi w przedziwnych pozach i wysłuchujemy historii kto jest kim. Oczywiście nic z tego nie pamiętamy, bo nawet nie jesteśmy w stanie przyswoić sobie tych informacji. Odmówić niegrzecznie, a wyboru nie mieliśmy, bo nikt nas nie spytał czy chcemy i czy mamy ochotę.

Prym w takich procedurach wiodą nowożeńcy oraz urlopowicze po powrocie z wojaży - szczególnie zagranicznych, lecz nie tylko. Ci pierwsi, serwują jeszcze bonus w postaci płytki DVD ze ślubu i wesela. To dopiero jest trauma. Siedzi człowiek i patrzy jak banda podpitych i spoconych ciał podskakuje w rytm (albo i nie) muzyki, świetnie się przy tym bawiąc - w przeciwieństwie do mnie i Męża, którzy musimy na to patrzeć.

Mam znajomą, która jadąc na wakacje, robi całą masę zdjęć, a potem zaprasza mnie do siebie do domu na ich oglądanie. Gdybym mogła przekartkować te albumy, nie robiłabym żadnego problemu, ale to nie takie proste. Ona obowiązkowo musi opowiedzieć mi całą historię poszczególnych fotografii, więc trwa to w nieskończoność.

Często zapominamy, że to, co jest ważne, ciekawe i warte wspomnień dla nas, nie musi (i najczęściej nie jest) tak samo postrzegane przez innych. Zamiast więc męczyć swoich gości opowieściami o wujku Stasiu, cioci Basi albo o kolorze sukienki świadkowej, spytajmy czy mają ochotę na taki pokaz i nie obrażajmy się jeśli odmówią.

Moja znajoma, o której już wspomniałam, zadzwoniła do mnie kilka dni temu, komunikując mi, że ma już zdjęcia ze swojego urlopu. Macie jakiś pomysł jak powiedzieć jej (oczywiście delikatnie, ale stanowczo), że nie jestem nimi zainteresowana?