Pierwsza milczy już ponad miesiąc. Znowu nie reaguje na moje sms-y. Nie odbiera telefonu. "Mam doła" - tak brzmiała ostatnia wiadomość, jaką od niej otrzymałam. W ubiegłym tygodniu przechodziliśmy razem z Mężem w pobliżu miejsca jej pracy. Nie zdecydowałam się jednak tam wejść, bo nie chciałam jej stawiać w niezręcznej sytuacji.
Z moją inną znajomą nie widziałam się już rok. Nie licząc dwóch przypadkowych spotkań na ulicy. Podczas każdego z nich obiecywała, że się do mnie niebawem odezwie. I nic. Cisza. Za każdym razem kończy się tylko na obiecankach.
Jedną znam od ośmiu, a drugą od dwunastu lat. Nie jestem specjalistą. Widzę tylko pewne rzeczy. Obserwuję. Słucham. Łączę w całość różne elementy. Rozmawiam z Mężem. On też je przecież zna. Przypuszczam, że obie mają depresję. Nie radzą sobie w kontaktach z ludźmi. Unikają ich jak mogą, bo czyjaś obecność je męczy.
Jako człowieka boli mnie ich brak zainteresowania moim życiem. Żadna z nich - pomimo osobistych zaproszeń - nie pojawiła się na naszym ślubie, a obie były wtedy w mieście. Było mi bardzo przykro. Teraz też żadna nie spyta co u mnie, co słychać, jak się czuję.
Jedna jest po trzydziestce, a druga po czterdziestce. Obie mieszkają z rodzicami. Nie mają własnych rodzin. Nie wychodzą z domu jak nie muszą. Ich też nikt nie odwiedza. Biją się z myślami w samotności. Jak im pomóc?
Sama wpadam w dołki. Nie tylko te płytkie, ale w wielkim dole też siedziałam. Znam problem z autopsji. Wiem jak ciężko potrafi być na duszy. Nie potrafię tylko zrozumieć dlaczego żadna z nich nie poprosi o pomoc specjalistów. Rozmawiałam i z jedną, i z drugą wielokrotnie. Jedna twierdzi, że problem nie istnieje. Druga, że nikt jej nie pomoże. Jak mam to zrozumieć?