Jestem trochę zdezorientowana i zdenerwowana. Od czwartku mam nowy telefon. Podchodzę do niego jak do jeża, ale nie ma się co dziwić - to moja naturalna i normalna reakcja na coś świeżego. Od soboty jesteśmy właścicielami następcy. Jak dla mnie, to o jedną rzecz za dużo w tak krótkim czasie. Stąd moje odczucia.
Ponieważ czytanie wszelakich instrukcji obsługi mnie mierzi, gdyż wolę dojść do wszystkiego metodą prób i błędów, Mąż przez kilka dni miał zabawkę - sam czytał, a potem wprowadzał w czyn wszelkie zmiany.
W poście o dziwactwach powinnam była jeszcze dopisać, że lubię mieć porządek - nie tylko w szafach, ale w układzie i widoku w gadżetach technicznych, czyli przekłada się to na segregację w folderach i plikach telefonu, czy komputera.
Oddanie w ręce Dyrektora Wykonawczego nowego aparatu i laptopa ma swoje plusy i minusy. Do tych pierwszych na pewno zaliczam szybkość, precyzję i spokojne nerwy, bo zdaję się całkowicie na Głos Rozsądku, który tylko pyta mnie co, gdzie i jak chcę mieć zlokalizowane i poukładane. Minusy też są - zbytnie uzależnienie się od wiedzy Męża, co skutkuje moim blondynizmem w postaci "nie umiem, nie wiem, nie znam się, zrób mi".
Dopiero wczoraj wieczorem pozwoliłam Dyrektorowi Wykonawczemu przełożyć kartę SIM do nowego telefonu. Uczę się nawet pisania sms-ów, bo moje złotko ma klawiaturę QWERTY, więc jest inaczej niż normalnie. Ale jestem dzielna, bo dzisiaj już sobie sama grzebię w technicznych wnętrznościach aparatu i patrzę co gdzie jest. A jak nie wiem, dzwonię do Głosu Rozsądku, który służy mi za help desk.
Następca leży odłogiem. Kupiliśmy mu pokrowiec w czarno-białe kropki, żeby się nie porysował. Leży sobie spokojnie w nim i czeka na Męża i jego dalsze działania instalacyjne. Dla mnie kompletną nowością jest kamera, bo dziadek jej nie posiada. No i system operacyjny - z Visty przesiadamy się na Windows 7.