Zabrzmi to banalnie, ale nie ma nic ważniejszego i cenniejszego od zdrowia. O miłości nie mówię, bo ona jest ponadczasowa, ale jak człowiek się źle czuje, to nieraz nawet nie jest w stanie skupić się na czymś innym.
Jestem przeczulona. Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Jak coś mnie boli, udaję, że jest dobrze. Idę do lekarza jak już nie mogę wytrzymać. Albo jak się wygadam Mężowi, a on bierze mnie za rękę i do przychodni.
Podchodzę zadaniowo do wielu kwestii. Ból to alarm, że coś jest nie tak z organizmem. Chcę więc jak najszybciej zlokalizować przeciwnika, wycelować do niego z odpowiedniego działa i żyć dalej. Cel, pal, strzel. Jak w wojsku.
Jeśli coś mnie boli, zanim dowiem się co i dlaczego, wstrzymuję się ze wszystkimi działaniami - nie kupię tuszu do rzęs, czy butów, bo po co, skoro może niedługo pożyję. Wiem, że to niedorzeczne, ale tak mam. Próbuję zmieniać swoje myślenie, ale różnie z tym jest.
Wczoraj i przedwczoraj przestraszyłam się nie na żarty. Poszłam do toalety, zrobiłam co trzeba (w szczegóły wdawać się nie będę), a tam krew. I co robi spanikowana Karioka? Od razu wujek Google idzie w obroty. I diagnoza - albo nawet kilka. A potem przypomniałam sobie, że przecież w sobotę na obiad matka dała nam gotowane buraczki...