Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 11 sierpnia 2012

577. Przejazdem


Agata trafiła na mój blog z polecenia któregoś z moich postów na stronie głównej Onetu. Pierwszy mail od niej dostałam dokładnie 1 listopada 2011 roku, bardzo późnym wieczorem. Tak się zaczęła nasza wirtualna znajomość. Korespondowałyśmy, potem zaczęłyśmy rozmawiać na gadu, a następnie przeszłyśmy na Skype. Wymieniłyśmy się zdjęciami (swoimi oraz naszych mężów) i numerami telefonów.


W wielu kwestiach jesteśmy niezwykle podobne, bo wiele nas łączy. Więcej niż chyba mogłybyśmy się nawet spodziewać, czy przypuszczać na samym początku naszych obopólnych kontaktów. Jakby policzyć, przegadałyśmy w sumie kilkadziesiąt godzin. I zawsze miałyśmy tylko jeden problem - że czas mija za szybko, a my musimy już kończyć, bo późno, bo Dyrektor Wykonawczy wrócił z pracy...

Agata mieszka w Wielkopolsce. Nie pamiętam która z nas wpadła na pomysł spotkania całej czwórki przy okazji jej i męża wypadu w góry. Jeszcze wczoraj ustalałyśmy detale, dzielnie walcząc z przeciwnościami na łączach internetowych. Szczegółowe plany, dopinanie na ostatni guzik lokalizacji ich miejsca postoju i oczekiwanie (podszyte podekscytowaniem) na dzisiaj.

Obudziłam się na dwie minuty przed dzwonkiem alarmu w telefonie Męża. Na swoim wyświetlaczu zobaczyłam sms od Agaty z podaną godziną wyjazdu z domu. Potem było jeszcze kilka innych wiadomości plus rozmowy. Ponad półtorej godziny czekania aż przyjadą. I wreszcie ich zobaczyliśmy.

Rzuciłyśmy się sobie w ramiona, ze zdumieniem stwierdzając, że założyłyśmy bluzki dokładnie w tym samym kolorze. Nasi mężowie patrzyli na nas co najmniej dziwnie, nie mogąc uwierzyć, że się wcześniej nie umawiałyśmy co do garderoby.

Niesamowita radość, uśmiech od ucha do ucha i spojrzenie sobie w oczy plus ciepło i bliskość - to zapamiętam z tamtych chwil, które minęły stanowczo za szybko. Wspólnie zjedliśmy coś niezdrowego, wypiliśmy coś ciepłego, wymieniliśmy się prezentami oraz zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, a potem, razem z Mężem, odprowadziliśmy Agatę i Strażaka (teraz już wiecie czym się zajmuje) do samochodu. Pomachaliśmy im, życząc szerokiej drogi, bo byli dokładnie w połowie trasy w góry. Padający deszcz był idealnym tłem do nastroju, w jakim zostaliśmy po ich odjeździe.

Teraz wciąż widzę roześmianą twarz Agaty i czuję jej dotyk, kiedy przytulałyśmy się tak mocno i tak długo, że miałam wrażenie, iż ją zgniotę w tym uścisku. Patrzę na wspólne zdjęcia i cieszę się niezmiernie, bo gdyby nie to moje pisanie, pewnie nigdy byśmy na siebie nie trafiły.

Skusiłam się na Espresso, nie mając bladego pojęcia, że w jednej z restauracji fast food podają je - podobnie jak w kawiarniach - w naparstkowej ilości, wraz ze szklanką wody

Nasze prezenty może nie wyglądały zbyt zachęcająco, ale po ich rozwinięciu trzeba było widzieć zaskoczenie na twarzy Agaty i Strażaka jak zobaczyli samych siebie w dużym formacie
Agata jest mistrzynią decoupage - wszystko wykonała własnoręcznie - klimatycznie morska ramka na zdjęcia, słonecznikowe podstawki pod  kubki oraz  truskawkowe kolczyki wciąż budzą mój podziw nad jej manualnymi zdolnościami

A ten aniołkowy spinacz, który służył za klamerkę do prezentowej torebki, choć nie jest dziełem Agaty,  urzekł mnie  od pierwszego wejrzenia