Mąż jaki jest, każdy czyta. Dobry, nawet bardzo dobry, ale swoje wady ma - jak każdy oczywiście. No to dzisiaj będzie o jednym minusie.
Nie szanuje swoich rzeczy - ani butów, ani ubrań, ani czegokolwiek, co jego jest. Poplami, pobrudzi, naderwie albo zrobi dziurę - jak choćby rano.
Szkotem nie jest, w spódnicy nie chadza. Spodni ma kilka par, bo prać trzeba, a w jednych chodzić się nie da. Nie jest za bardzo wymiarowy, więc problem z kupnem ogromny - przeważnie od razu trzeba do krawca iść i skracać nogawki.
Dziwnym trafem WSZYSTKIE spodnie, jakie posiadał, dokonały swego żywota przetarte i dziurawe w kroku. Nie wiem jak Mąż chodzi i jak siedzi, bo wszak go nie śledzę i nie zamierzam, ale fakt faktem niezaprzeczalnym jest.
W tym roku już dwie pary sztruksów wylądowały na śmietniku. Wiem - dżinsy są mocniejsze, ale Dyrektor Wykonawczy także i je wykończy. Nie ma chyba takiej rzeczy, której nie da rady.
Rano założył spodnie. Kucnął, a moim oczom co się ukazało? Dziura. Gdzie? W kroku. Wdał się w konspirację z matką, żeby mu uratowała dżinsy. Skąd się domyśliłam? Bo przyszedł do pokoju i pyta mnie gdzie mamy nici. Od ponad czterech lat wciąż są w tym samym miejscu. Nic się nie odezwałam. Miałam tylko niezły ubaw jak przeglądał kilka pudełek, w których natrafiał na różne przedmioty, ale tego, czego szukał, tam nie było. W końcu: "Eureka!" Wyciągnął szpulkę z nićmi w odpowiednim kolorze i poszedł do matki. Wrócił i pokazał mi jej dzieło. Co jak co, ale moja rodzicielka umie cerować tak, że nic nie znać.
Czy ja się czepiam, czy wszyscy faceci niszczą swoje rzeczy i nie robią z tego problemu?