Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

580. O dwóch gospodarzach


Od początku wakacji chodzimy z Mężem na msze do kościoła, pod który podlegamy formalnie jeśli chodzi o miejsce zamieszkania. Zaczęło się w sumie od upałów, podczas których nie byłam w stanie dostać się do naszej parafii z wyboru, położonej na drugim końcu miasta. Z ciekawości zostaliśmy więc w pobliskim kościele.

Obie parafie mają podobną liczbę wiernych i chyba tylko na tym kończą się ich cechy wspólne. Po siedmiu niedzielnych mszach mam bowiem pewne wnioski odnośnie funkcjonowania obu kościołów.

Często można zaobserwować pewną prawidłowość - niektóre parafie świecą pustkami, natomiast w innych ściany pękają w szwach. Od czego to zależy? Teraz chyba jestem już bliżej odpowiedzi na to pytanie. Od gospodarza, czyli proboszcza.

Prawie dziesięć tysięcy wiernych, na których przypada zaledwie trzech księży. Ogromny kościół, zadbany, z nowymi organami i wystrojem. Nie ma w nim ani kościelnego, ani ministrantów, ani lektorów, ani nawet organisty. Ksiądz celebrujący mszę sam sobie zapala świece przed jej rozpoczęciem, sam czyta, śpiewa, wygłasza Ewangelię oraz kazanie. Nie dzwonią dzwonki, a z tacą wychodzi drugi ksiądz - prosto z konfesjonału, w którym spowiada. Komunii udziela tylko jeden kapłan. Podczas siedmiu mszy, w których uczestniczyliśmy z Mężem, tylko raz dane nam było wysłuchać tradycyjnego kazania. W pozostałe niedziele odczytywano listy - albo z Episkopatu, albo od biskupa, albo napominające wiernych od kapłana z miejscowej parafii. W ławkach mnóstwo wolnych miejsc, gdyż sporo ludzi pouciekało do innych świątyń. Tak przedstawia się obraz kościoła, do którego należymy ze względu na miejsce zamieszkania.

W tym, na drugim końcu miasta, który wybraliśmy sobie kilka lat temu, na prawie tę samą liczbę wiernych, przypada ośmiu księży. Kościół jest bardzo stary, zniszczony, ale obecny proboszcz zdążył już zrobić nowe schody, pomalować ściany oraz zajął się ogrzewaniem podłogowym. Na każdej mszy jest organista, jeden z dwóch kościelnych oraz ministranci i lektorzy oraz chór - dziecięcy lub seniorów. Kazania są przemyślane, mądre i pozbawione polityki, czy ganienia wiernych za to, czego nie zrobili. Komunii udziela od trzech do sześciu kapłanów. W ławkach nie ma wolnych miejsc, a i te stojące także są zajęte.

Gdyby nie upały, pewnie raczej nie trafiłabym do swojej parafii i nie miałabym żadnego porównania. Teraz, z całą świadomością powiem, że tęsknię za moim ulubionym kościołem, bo widzę czym jedno nabożeństwo może różnić się od drugiego w zależności nie tylko od miejsca, ale przede wszystkim od człowieka, który za to miejsce odpowiada - materialnie i duchowo.