Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 14 sierpnia 2012

583. Tam, gdzie wrony zawracają


Mam zły wpływ na Męża, który w myśl powiedzenia "kto z kim przestaje, takim się staje" zmienia się w poukładanego, zaplanowanego i zorganizowanego faceta.

Wczoraj przesłał mi mailem zdjęcia miejsca, w którym zarezerwowaliśmy noclegi. Nie ukrywam, że sugerowaliśmy się głównie ceną i wybraliśmy najtańsze z możliwych, ale pokój z łazienką ma być. W sumie w ciemno, lecz intuicyjnie. Krajobraz normalnie jak na wsi - dom przy domu, chodnik tylko po jednej stronie ulicy, ale przystanek autobusowy blisko bardzo. Kawałek dalej jest koniec świata i "wrony stamtąd zawracają", że tak sobie zacytuję Dyrektora Wykonawczego.

Dopadła nas kosmiczna i klasyczna głupawka przedwyjazdowa. Gdzieś tam w pobliżu jest ponoć stadnina koni, a że do najbliższego sklepu, w którym będzie można kupić jakiś chleb i coś do niego, jest ze dwa kilometry w jedną stronę, Mąż żartował, że będzie wierzchem jeździł. Planem B jest pożyczenie roweru albo chociażby hulajnogi od właścicielki naszego pokoju. Do morza będziemy mieć z półtora kilometra przez las i tyle samo z powrotem.

Wychodzi na to, że jedzenie wozić będziemy z Gdańska, a tamtejszy ZTM nieźle na nas zarobi, bo przynajmniej ponad godzinę dziennie spędzimy w autobusie, co mnie wcale nie martwi, bo lubię trójmiejskie środki transportu publicznego - szczególnie nowoczesne tramwaje, którymi też mam zamiar sobie pojeździć w ramach 24 godzinnego biletu.

Z długopisem w ręku rozplanowaliśmy każdy dzień i jesteśmy z siebie zadowoleni. Najbardziej zależy nam na wolności, prywatności i spokoju. Sami sobie mamy być sterem, żeglarzem i okrętem - w końcu nad morzem będziemy, więc to zrozumiałe. Robimy jedynie to, co chcemy i na co mamy ochotę, bez naginania się do kogokolwiek.

Tak sobie popatrzyłam na tę naszą listę i mam ochotę podrzeć ją w drobny mak. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli do Męża i mojego złego wpływu na jego osobę. Spojrzał na mnie dziwnie, zupełnie jakby ducha zobaczył. Bo i ja się zmieniam w tym małżeństwie - w wyluzowaną i roztargnioną bałaganiarę, ot co.