Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 16 sierpnia 2012

587. Dzieci w kościele


Obrazek pierwszy. Siedzimy sobie z Mężem na mszy. Za nami rodzice z kilkuletnim brzdącem. Dziecko kopie w ławkę, głośno wyraża swoje niezadowolenie: "nudzi mi się", "chcę do domu", "kiedy wreszcie pójdziemy?" Rodzice udają, że nie słyszą i w ogóle nie reagują na to, że ich pociecha przeszkadza wszystkim wokoło.

Obrazek drugi. Kolejne nabożeństwo. Przychodzi para z dzieckiem w wózku spacerowym. Maluch zaczyna przeraźliwie płakać. Matka próbuje je uspokoić, ale krzyk dzieciaka zagłusza wszystko. I tak do końca mszy.

Obrazek trzeci. Wczorajsza Eucharystia. Małżeństwo z czwórką dzieci siada kilka rzędów przed nami. Ich pociechy (w wieku od mniej więcej dwóch do pięciu lat) robią co chcą - wchodzą do konfesjonału, kopią w krzesła, tupią nogami, biegają po kościele. Ojciec nawet się nie ruszył ze swojego miejsca. Matka była bezsilna.

Obrazek czwarty. Para z dzieckiem w wózku. Maluch donośnie płacze. Jedno z rodziców zabiera go i wychodzi z kościoła, żeby nie przeszkadzać innym.

Obrazek piąty. Kilkuletnia dziewczynka siedzi z rodzicami w ławce. Widać, że jest zmęczona, bo zamyka oczy i przytula się do taty. Jest grzeczna i cichutka.

Czasem zastanawiam się po co niektórzy ludzie zabierają do kościoła swoje latorośle - zwłaszcza kilkumiesięczne, czy kilkuletnie - te, które nie robią nic innego poza przeszkadzaniem innym - księdzu, wiernym, czy samym rodzicom. Jaki jest sens i cel takiego uczestnictwa we mszy?

Dzieci są niczemu niewinne. Wiadomo - zawsze badają granice na ile mogą sobie pozwolić. A co z rodzicami? "Róbta, co chceta", czyli model wychowania bezstresowego? Żeby tylko pewnego dnia nie skończyło się jak wtedy, gdy matka jadąca ze swoim synkiem, który kopał siedzącego obok młodego chłopaka, nie zwracała uwagi na protesty kopanego, twierdząc, że jest zwolenniczką wychowania bezstresowego. W pewnym momencie ów młodzian wstał, wyjął z ust gumę do żucia i przykleił ją do czoła kobiety. Na zdziwione spojrzenie i pełen wyrzutu krzyk: "co ty gówniarzu robisz?" odpowiedział: "proszę pani, ja też byłem wychowywany bezstresowo".