Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 24 sierpnia 2012

598. Kocimiętka


Gdybyśmy mieszkali z Mężem na parterze, istniałaby spora szansa na odwiedziny okolicznych kotów za sprawą jej obecności na naszym parapecie okiennym. Mieliśmy duże problemy ze zdobyciem jej nasion. Już myślałam, że będziemy zmuszeni zamówić je w sieci, ale udało się dostać je w normalnym sklepie ogrodniczym. Zasiałam nasionka, które - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - wzeszły po kilku dniach.

Większość kotów ponoć bardzo ją lubi, bo wydziela zapach, który je przyciąga, ale są też osobniki całkowicie obojętne na jej "wdzięki". Chciałam ją mieć z jednego powodu - komarów, które w przeciwieństwie do kotów, odstrasza. Tych latających paskudztw nie lubię z dwóch powodów - bo wydają dźwięki wielce nieprzyjemne dla mojego ucha, a jak mnie ukąszą, to dość ciężko mi się potem żyje.

W świetle wszelkich statystyk stanowię dla owych insektów bardzo apetyczny obiekt, gdyż: jestem osobą dorosłą, większym człowiekiem, kobietą i blondynką, czasem roztrzęsioną (szczególnie głupotą innych), używającą przeważnie kwiatowych zapachów. Zainteresowanych obrazkiem odsyłam do swojego blogowego profilu na Facebooku.

Chyba kocimiętka spełniła swoje zadanie, gdyż nie zobaczyłam i nie usłyszałam ani jednego komara w naszym pokoju. Za to pojawili się inni goście, których bym nawet nie podejrzewała o miłość do specyficznego dość zapachu, a mianowicie osy. Kilka, a nawet nieraz kilkanaście sztuk dziennie wlatywało przez okno. Starałam się je wypuszczać i darować im życie, lecz czasem - w trosce o własne oraz Męża - byłam zmuszona je spacyfikować. Nastraszona bowiem przez matkę i jej opowieści mrożące krew w żyłach o tym jak osa wpada do kubka z kawą lub szklanki z sokiem, a potem żądli mnie w tchawicę, powodując mój zgon w kilka minut, wolałam być ostrożna i nie ryzykować.

W poprzednim akapicie celowo użyłam czasownika w czasie przeszłym, gdyż kilka dni temu zdecydowałam się pozbyć kocimiętki - właśnie ze względu na nieproszonych gości. Od tamtego czasu os ubyło i wcale nie dlatego, że nie mam dla nich litości, ale dlatego, że średnio pojawia się jedna lub dwie sztuki dziennie - o ile w ogóle. A komary też trzymają się z daleka.