Co masz zrobić po południu, zrób rano - trochę zmodyfikowane (na moje własne potrzeby) powiedzenie sprawdziło się dzisiaj. Dzięki dobrej organizacji zdążyliśmy z Mężem się rozstać (nie, nie - rozwodu nie będzie, więc się nie cieszcie) - o zakupowe rozdzielenie chodzi. On po jedzenie, ja po kosmetyki. A potem razem na lody - rożki o smaku maślankowo-cytrynowym - z polecenia konesera i lodożercy.
W nocy miałam straszny sen, który uzmysłowił mi, że właśnie weszłam w fazę gorączki przedwyjazdowej. Otóż śniło mi się, że obudziłam się rano, uświadamiając sobie, że za trzy godziny mamy pociąg, a my nawet nie wyciągnęliśmy jeszcze walizek, o spakowaniu ich zawartości nie wspominając.
Jedna myśl kołatała mi się po głowie, nie dając spokoju - aż w końcu ją wyartykułowałam do Męża. "Może zadzwoniłbyś do naszej pani i spytał czy wszystko jest aktualne z noclegiem". Dyrektor Wykonawczy westchnął i powiedział: "no tak, zaczęło się", ale czego się nie robi, żeby mieć żonę z głowy. Rozmowę telefoniczną odbył, usłyszał zapewnienie, że pokój będzie na nas czekał, a mnie kamień spadł z serca. Przynajmniej na razie.
Dawkowaliśmy sobie małe i słodkie przyjemności, tak więc po obiedzie znowu poszliśmy na lody - tym razem na patyku - o smaku truskawkowym w polewie z białej czekolady, z chrupkami - z polecenia tego samego łakomczucha. Po maślankowo-cytrynowych nie pozostało nawet puste pudełko. I jak tu nie modyfikować powiedzeń...