Odkryłam właśnie pewien sekret. Chodzi o kłótnie przedwyjazdowe z Mężem, które zawsze miały miejsce podczas pakowania. Dzisiaj było cicho, spokojnie i pokojowo. Współpracowaliśmy, znaczy bardziej Dyrektor Wykonawczy zsynchronizował się z moimi oczekiwaniami. Pytał, podawał, trzymał, przenosił.
Walizki w liczbie sztuk dwóch (jedna mała, druga duża) leżą już na podłodze. Zrobiliśmy próbę generalną, żeby rano nie było wtopy, ale wszystko gra i trąbi. Jest jeszcze luz. Kolanem dopychać nie trzeba. Stres ze mnie opadł. Przynajmniej ten związany z pakowaniem.
Wracając do sekretu... Dwa dni - tyle mi potrzeba, żeby bez nerwów zdążyć - powoli. Nie lubię się spieszyć, bo wtedy szybko podnosi mi się ciśnienie, jestem zła, robi mi się gorąco i sama się nakręcam.
Jestem z siebie dumna, bo po raz pierwszy przeszłam bezboleśnie przez akcję przygotowawczą do wyjazdu. A Mąż jest szczęśliwszy i bardziej zrelaksowany. Obopólna korzyść.