Wychodzi na to, że będę pisać z dwudniowym opóźnieniem, ale inaczej chyba nie dam rady ze względu na bogaty plan zajęć każdego dnia.
Środę, podobnie jak wtorek, rozpoczęliśmy dość wcześnie jak na wakacje, czyli pobudką o 7:40. Godzinę później byliśmy już na przystanku autobusowym, do którego mamy zaledwie 30 sekund drogi. Po wyjściu z autobusu dostaliśmy w prezencie po butelce wody z melisą. Potem dworzec autobusowy i oczekiwanie na pociąg osobowy relacji Gdynia - Elbląg. Naszym przystankiem była trzecia stacja, nie licząc Gdańska Głównego. Przyznam, że niewiele brakowało, a dłużej czekalibyśmy na peronie niż jechaliśmy, bo oczywiście skład miał piętnastominutowe opóźnienie.
Pruszcz Gdański powitał nas rozkopami i rozbitymi szybami. Wrażenia estetyczne okropne. W dzień nie było tam zbyt bezpiecznie - w tunelu pomiędzy peronami, który przypominał bunkier śmierdziało straszliwie, a na schodach prowadzących do wyjścia siedziała mocno podejrzana ekipa panów - z puszkami piwa w ręce i paląca papierosy. W nocy nie chciałabym się tam znaleźć - nawet w towarzystwie Męża.
Na całe szczęście po drugiej stronie torów czekała nasza wspólna znajoma z dwójką swoich malutkich pociech, między foteliki których nawet udało mi się wcisnąć. Dyrektor Wykonawczy jest za gruby i dlatego w nagrodę miał miejscówkę z przodu.
Dojechaliśmy do Faktorii Handlowej i tam tylko we dwoje trochę sobie pozwiedzaliśmy. Oprócz babci z wnuczką byliśmy jedynymi chętnymi, ale co się dziwić - jedenasta rano, wrzesień, zachmurzone niebo...
Spędziliśmy bardzo miłe, ciepłe i sympatyczne popołudnie w mieszkaniu kochanej i spokojnej mamy, która nie miała absolutnie nic przeciwko, żebyśmy spróbowali zająć się dzieciakami. Ponoć zakochała się we mnie od razu jej córeczka, która na hasło "ciuchcia" ma teraz jedno skojarzenie - "ciocia". Z kolei jej synek ujął mnie najbardziej wąchaniem herbatnika - wyglądał przy tym uroczo.
Mogliśmy poczuć się jak przyszywani rodzice, bo nasza znajoma nie obawiała się oddać swoich maluchów w nasze ręce - dosłownie sadzając je nam na kolanach lub dając do potrzymania na ręce. Ani mnie, ani Mężowi nie było smutno, bo wszystko zawsze zależy od drugiego człowieka i jego taktu oraz wrażliwości.
Zostaliśmy poczęstowani kawą, słodkościami oraz pysznym obiadem, który prezentował się znakomicie i deserem. Wymieniliśmy się drobnymi upominkami. Czas minął jak z bicza strzelił. Na koniec pożegnaliśmy się na dworcu, gdzie poznaliśmy męża naszej znajomej. Zaledwie przez chwilę, ale nie mogliśmy zostać dłużej.
W Gdańsku poszliśmy nad Motławę, żeby sprawdzić rejsy na Hel, no i tu czekała nas pierwsza porażka - jest już po sezonie, więc możemy sobie popłynąć, ale z Gdyni o 10 rano. Bardzo dziękujemy - musielibyśmy wstać chyba o 5:30, żeby dojechać do centrum, potem wsiąść w SKM i przez całe miasto udać się do portu, żeby zdążyć. Nie to nie - popłyniemy sobie gdzie indziej.
Ledwo doszłam na przystanek, bo na moich stopach pojawiły się kolejne bąble. Wieczorem pożyczyliśmy nawet miskę od naszej pani i trochę mi ulżyło, ale ból i tak nie minął. Sen zmógł nas od razu.
|
Bardzo smakowity prezent rozdawany na ulicy |
|
Tak wygląda peron |
|
Zejście do śmierdzącego tunelu |
|
Wejście do Faktorii Handlowej |
|
Oto co (między innymi) znajduje się w Chacie Wodza |
|
Przed Chatą Kowala |
|
Chata Bursztyniarza |
|
Kozioł śmierdział strasznie i chyba mu się bardzo nudziło w samotności |
|
Widok na Faktorię Handlową |
|
Pyszny obiad |
|
Bardzo zdrowe upominki od naszej znajomej |