Czwartek do pewnego momentu wyglądał dokładnie jak środa. Pobudka o tej samej godzinie, potem ten sam autobus na dworzec główny i nawet ten sam pociąg relacji Gdynia - Elbląg. Opóźniony tym razem już o pół godziny. Kierunek - Malbork.
Mąż od zawsze chciał tam pojechać. Ja też, chociaż z mojej strony było to ogromne poświęcenie okupione ogromnym bólem, ale o tym później. Najpierw, jak na wytrawnych turystów przystało, udaliśmy się do Informacji Turystycznej, skąd wyszliśmy bogatsi o foldery i mapę miasta. Nie żebyśmy się mieli zgubić, bo to raczej było niemożliwe, ale na pamiątkę.
Na głodnego źle się zwiedza, więc najpierw kawa (wyśmienita cappuccino i latte macchiato) w Cukierni Niucka, bo kolejny dzień wczesnego wstawania dawał się nam mocno we znaki, a potem obiad w News Bistro - miejsce z prostym, ale bardzo fajnym wystrojem. Zestaw, który wzięliśmy był tak duży, że nie daliśmy rady zjeść wszystkiego, a szkoda, bo jedzenie pyszne.
Malbork jest bardzo czystym i zadbanym miastem - od dworca, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie zaczynając, przez główną ulicę pełną kwiatów, nowe i błyszczące autobusy, sporą fontannę, makietę zamku, na której obejrzenie namówili nas tubylcy, a na głównej atrakcji turystycznej kończąc.
Przy kasie zamku Mąż chciał zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli ubezpieczał się i chciał zagrać na dwa fronty - zwiedzając zarówno z przewodnikiem, jak i z audioprzewodnikiem (na wypadek gdyby ten pierwszy nie spełnił jego oczekiwań). Skończyło się jednak na żywym człowieku.
Tu muszę się do czegoś przyznać - od dziecka nie cierpię wszelakich muzeów, wystaw oraz tłumów turystów w takich miejscach. Męczę się strasznie i podobnie było na zamku. Dyrektor Wykonawczy podążał krok w krok za panem opowiadającym o historii, a ja zajmowałam się robieniem fotek, czekając na resztę grupy.
Trzy i pół godziny - tyle trwało zwiedzanie. Nie dawałam rady. Bolał mnie kręgosłup i nogi, ale najbardziej bolały mnie stopy. Wylądowałam nawet w Punkcie Opieki Medycznej znajdującym się na terenie obiektu, gdzie pani pielęgniarka tylko westchnęła jak zdjęłam skarpetki. Zrobiła, co mogła - w ruch poszedł spirytus i plastry, ale przecież musiałam jeszcze wrócić do Gdańska - bynajmniej nie w lektyce.
Bardzo chciałam pospacerować jeszcze po terenach wewnątrz zamku, ale ból mnie pokonał. Z trudem powstrzymywałam łzy. Poszliśmy jeszcze tylko coś zjeść, bo zbliżała się pora kolacji, a potem czekaliśmy już na peronie na pociąg.
Do Sobieszewa jechaliśmy jak było ciemno i po raz drugi (pierwszy był w dzień przyjazdu) mogliśmy podziwiać pięknie oświetloną rafinerię Lotosu - naprawdę robi wrażenie. Po przyjeździe padliśmy jak kłody.
|
Bardzo gustowne skrzynki na listy |
|
Dobra kawa nie jest zła |
|
Pieczeń z szynki plus opiekane ziemniaki i surówka |
|
Zupa pomidorowa z makaronem |
|
Na stolikach leżały strasznie stare gazety |
|
Tego pana chyba nikomu nie trzeba przedstawiać |
|
Makieta zamku |
|
A za makietą więzienie |
|
Bilet Męża |
|
We wnętrzu zamku zastaliśmy panią grającą na cytrze |
|
Jedna z wystaw - oczywiście bursztyny |
|
Cacko |
|
Pan od monet (po lewej) i nasz przewodnik (po prawej) |
|
Mężowskie bogactwo |
|
Ten konkretny diabeł wskazywał drogę do toalety |
|
Oto i ona - a do podcierania służyły liście kapusty |
|
Urokliwa fontanna |
|
W dworcowej poczekalni na ścianie wisi telewizor najnowszej generacji |
|
Sufit w dworcowej poczekalni |
|
Wejście do poczekalni dworcowej |
|
Tak wyglądają kasy na dworcu w Malborku |
|
Piękna klamka otwierająca drzwi do budynku dworca |