Wczoraj leciutko padało i zrobiło się znacznie chłodniej. Moja ulubiona pogoda. Piękny zachód słońca widzieliśmy nad Martwą Wisłą z mostu pontonowego. Zdjęcia będą w oddzielnym poście o Sobieszewie, który napiszę już po powrocie do domu.
W ogóle mam jeszcze tyle do opisania, że chyba przez kolejny tydzień będę dzieliła się wrażeniami z pobytu nad morzem. Notuję sobie różne rzeczy, żeby nie zapomnieć. Potem wszystko ubiorę w słowa i dodam fotki. W głowie i pod powiekami mam mnóstwo przeżyć, obrazów i zapachów. Spróbuję się nimi podzielić.
Dzisiaj deszczyk jest większy, a na niebie mleko. Zostaliśmy na miejscu, bo to ostatni dzień naszego pobytu tutaj. Rano nakarmiliśmy świnki resztkami pieczywa i przekonaliśmy się, że czerwona papryka nie jest ulubionym pokarmem prosiaczków.
Zbieraliśmy bursztynki nad Martwą Wisłą i oboje przynieśliśmy ich dzisiaj więcej niż wtedy, kiedy Mąż poszedł sam na połów. Dyrektor Wykonawczy zakochał się w złocie Bałtyku tak bardzo, że obiecał powrót w to samo miejsce za rok - tym razem pożyczy gumiaki i łopatę, żeby wykopać większe okazy.
Nie mogliśmy oczywiście nie pożegnać się morzem. Byłam dzielna do pewnego momentu, ale później płakałam. Zawsze tak mam jak stąd wyjeżdżam. Płaczę kiedy ostatni raz widzę Bałtyk, a potem z ogromną radością biegnę przywitać się z morzem kiedy tu wracam po raz kolejny. Jestem jak dziecko - cieszę się i ronię łzy, ale cieszę się, że tak właśnie jest, bo nigdy nie chciałabym utracić tej małej dziewczynki w sobie.
Jutro bladym świtem pobudka, autobusem numer 186 z Sobieszewa na dworzec, a potem czeka nas ponad dziesięć godzin podróży do domu. Niebo płacze - deszcz leje za oknem. Wrócimy tu z Mężem za rok.
Nie lubię czerwonej papryki |
Ostatnie kroki po plaży |
Ostatnie spojrzenie na morze |