Bez ludzi nasz wyjazd nie byłby kompletny. Spotykaliśmy ich wszędzie i w różnych okolicznościach. Wielu z nich głęboko zapadło mi w pamięć.
Taksówkarz gaduła, który zawiózł nas na dworzec. Pan i pani z Warsu, którzy niejednokrotnie spędzają dwa tygodnie non stop w pociągu. Polak z żoną Islandką, z którymi jechaliśmy z Warszawy do Gdańska. Dziewczyna jedząca loda, która razem z nami siedziała na przystanku na dworcu. Pan jakby wyjęty z lat siedemdziesiątych, pałaszujący czekoladowy batonik i przyświecający sobie zapalniczką rozkład jazdy. Przeklinający kierowcy w autobusie numer 186. Miejscowe lumpy. Student ornitolog. Dziewczyna w okularach w mundurku IV LO, która powiedziała nam gdzie mamy wysiąść. Starsza, siwa pani w różu - zakręcona jak kombinerki. Dziewczyna w "Kmarze", która podobnie jak ja, nie lubi koperku. Starsi panowie grający w karty, warcaby i szachy w drodze na molo w Brzeźnie. Czarnoskóry, biegle władający językiem polskim, mieszkaniec Sobieszewa, dojeżdżający do pracy w Gdańsku. Pani na peronie, która doradzała mi stosowanie odżywek z keratyną do włosów i polecała nam odwiedzenie kościoła św. Jana w Oliwie. Nasza znajoma i jej słodkie maleństwa. Babcia z wnuczką w Faktorii Handlowej. Kobieta z pieskiem w pociągu powrotnym z Pruszcza Gdańskiego. Pani grająca na cytrze w Malborku. Nasz przewodnik i pan od monet. Pielęgniarka opatrująca moje obolałe stopy na zamku. Kobieta ze stacji ornitologicznej. Anglik, jadący na rowerze, którego spotkaliśmy w lesie w drodze na plażę w Sobieszewie. Para młoda z fotografem, robiąca zdjęcia na przystanku autobusowym przy moście. Właściciel baru "Alma 2" z niesamowicie niebieskimi oczami. Marzena i jej mąż. Trio dziewcząt grające na skrzypcach i wiolonczeli 'Time To Say Goodbye'. Pan na szczudłach zaczepiający przechodniów na ulicy Długiej. Pirat przechadzający się po Gdańsku. Mim w dwóch odsłonach. Bardzo sympatyczna kelnerka z "Eureki" w Redłowie. Przystojny kelner zachęcający do odwiedzenia restauracji. Pan ze sklepu z pamiątkami, który - jak się okazało - pochodzi z naszych stron. Mała dziewczynka proponująca mi pogłaskanie kota na ulicy. Panowie ze specjalistycznym sprzętem, szukający monet na plaży. Zmarznięta kelnerka z baru w Sobieszewie. Dwóch małych, słodkich braci trzymających się za ręce w autobusie numer 186. Pani z czerwonymi koralami w przedziale w drodze powrotnej do domu. Inżynier z Gdyni jadący do Włoch. Francuz prosto z Hongkongu.
Tych wszystkich pamiętam. Ich twarze. Miejsca, w których nasze drogi się skrzyżowały. Pogodę, jaka wtedy była. Zapach. Smak. Dźwięk.