Bez jedzenia nie ma zwiedzania. Karioka głodna to Karioka nie tylko zła, lecz przede wszystkim marudna i upierdliwa do granic możliwości. Mąż świadkiem, więc aby uniknąć problemów ze strony uprzykrzającej życie żony, należy znaleźć miejsce, gdzie można coś zjeść, czegoś się napić i skorzystać z toalety.
O swoim niezwykle wyostrzonym zmyśle obserwacyjnym już wspominałam. Lustruję wszystko i wszędzie. Chyba nic nie umknie mojej uwadze. Jestem wyczulona na smak, zapach, dźwięk, dotyk i widok. Robię zdjęcia - przede wszystkim, żeby coś zarekomendować, ale także odradzić. Szczerze i bez ogródek.
Dzisiaj na warsztat biorę bary mleczne, smażalnie, restauracje i knajpki, w których mieliśmy okazję jadać z Mężem. Tym razem alfabetycznie, żeby nie było, bo nie sposób porównać rybę do kaczki, czy wołowiny lub naleśnika. Za to na pewno da się porównać stan toalet w lokalach oraz jak podawana jest herbata - dla mnie jako miłośniczki zielonej w dużych kubkach jest to niezwykle ważna kwestia.
1. "A-Dong" (Al. Grunwaldzka 209, Wrzeszcz) podbił moje serce już w zeszłym roku. Niepozornie wyglądający budyneczek nie zachwyca z zewnątrz, ale wystarczy wejść do środka i popatrzeć jaki panuje tam ruch i jakie samochody parkują nieopodal.
Tamtejsza kaczka przypadła mi do smaku i gustu tak bardzo, że wróciłam na nią podczas pobytu na Blog Forum Gdańsk 2011 w październiku. Nie omieszkałam jej skosztować i teraz. Mąż wybrał wieprzowinę.
Na szczególną uwagę zasługuje sposób parzenia i podawania herbaty. Czekaliśmy na nią dłużej niż na zamówione dania. Za jedyne 3,50 złotych (najniższa cena, z jaką się spotkaliśmy) dostajemy cały imbryk zalanych gorącą, ale nie wrzącą wodą, liści. To rzadkość, gdyż generalnie w lokalach zawsze dostawaliśmy herbatę w saszetkach, których zawartość nie jest tak wartościowa jak liście. Mało tego - obsługujący tam pan proponował nam darmową dolewkę - smakosze zielonej herbaty wiedzą, że drugi napar jest jeszcze lepszy od pierwszego.
Nie muszę chyba dodawać, że "A-Dong" jest obowiązkowym miejscem, do którego zawsze będę wracać - szczególnie w drodze do lub z Oliwy.
2. "Alma 2" (ul. Sobieszewska 1, Sobieszewo) była miejscem, w którym zjedliśmy z Mężem łososia w drodze z plaży do domu. Tam też po raz pierwszy napiłam się pół piwa, na które - mimo panującej wietrznej pogody, miałam ogromną ochotę. Tamtą smażalnię poleciła nam nasza pani jako jedną z nielicznych w Sobieszewie, oferujących świeżą, a nie mrożoną rybę. Czasem naprawdę warto spytać tubylców o radę.
3. "Eureka" (Al. Zwycięstwa 96/98, Gdynia) spodobała mi się już z wyglądu. Do restauracji wchodzi się od razu na pierwsze piętro, z którego można zobaczyć bar oraz dół, gdzie siedzieliśmy. Mieści się ona na tyłach Pomorskiego Parku Technologicznego, więc nie dziwne, że i ściany są udekorowane na sposób morski. Toaleta była przestronna i bardzo czysta. Znalazło się nawet w niej miejsce dla przewijak dla niemowlaków.
Mąż zamówił chłodnik litewski z jajkiem oraz schab przekładany pomidorami i boczkiem, a ja skusiłam się na faszerowaną roladkę drobiową. Do tego sok grejpfrutowy oraz kolejne piwo (w fantastycznie wysokich szklankach) do spółki z Dyrektorem Wykonawczym.
Stojąc przy barze zauważyłam, że "Eureka" została wybrana najlepszą restauracją w województwie pomorskim w roku 2011, więc nagroda ta mówi sama za siebie.
4. "Kmar" (ul. Pomorska 84, Gdańsk) jest barem mlecznym otwartym 24 godziny na dobę. Uwielbiam bary mleczne i niejednokrotnie o tym wspominałam na blogu. System przesuwanej tacy, na której można postawić kolejne dania, a potem przesunąć ją do kasy i zapłacić, jest czymś, co bardzo lubię.
Obowiązkowy kompot i zestaw surówek dla mnie i Męża oraz kotlet schabowy plus młode ziemniaki z sosem grzybowym (dla Dyrektora Wykonawczego) oraz pieczeń z szynki plus młode ziemniaki - oczywiście bez koperku (dla mnie). Za wszystko zapłaciliśmy 36,50 złotych, więc dość tanio.
5. "Kos" (ul. Piwna 9/10, Gdańsk) jest restauracją, w której gościliśmy już w ubiegłym roku - trzykrotnie nawet. Wtedy jedliśmy tam polędwiczki po senatorsku, zupę cebulową oraz sałatkę ze schabem (ja) oraz karkówkę-olbrzyma, żurek w chlebku oraz pizzę (Mąż). Porcje są tak duże, że albo trzeba być wściekle głodnym, albo można śmiało zamówić jedną na dwoje.
Tym razem Dyrektor Wykonawczy zamówił słynne już polędwiczki, a ja spróbowałam schabików po gdańsku. Do tego oczywiście zielona herbata w całkiem sporych białych filiżankach.
Jedynym minusem był brud w toalecie (która ma fajne przesuwane drzwi oraz lustra na wszystkich ścianach), pomimo dość wczesnej pory - byliśmy tam w okolicach południa.
6. "Naleśnikowo" (ul. Ogarna 125, Gdańsk) urzekło mnie dosłownie wszystkim. Wystrój zewnętrzny i wewnętrzny lokalu, słodka kolorystyka (chociaż generalnie nie znoszę różu, tam mi bardzo pasował). Cukierkowe poduszki w różne wzorki, białe stoliki i krzesełka, kolorowe ściany nadawały szczególny klimat temu miejscu. Miałam wrażenie, że jestem w krainie z bajki dla dzieci.
Mąż wybrał naleśnik z mięsem mielonym, serem oraz sosem bolońskim. Ja wolałam z fetą, mozzarellą i ziołami. Obowiązkowa zielona herbata, którą zaserwowano nam w olbrzymich białych filiżankach. Była tak duża, że nawet ja nie zdołałam wypić całej jej zawartości.
Miła obsługa, duża i bardzo czysta toaleta z przewijakiem dla dzieci to tylko dodatkowe plusy tamtego lokalu, który z czystym sumieniem polecam wszystkim.
7. "Neptun" (ul. Długa 33/34, Gdańsk) jest barem mlecznym. Następnego dnia po przyjeździe zjedliśmy w porze drugiego śniadania jajecznicę. System tac przesuwnych i możliwość obejrzenia prawie każdej serwowanej tam potrawy, dodawały kolejnego smaczku. Obsługa rodem z PRL-u - i to był chyba jedyny minus tamtego miejsca. Miałam wrażenie, że jestem w latach siedemdziesiątych kiedy spojrzałam na minę pani wlewającej Mężowi kakao do kubka.
8. "News Bistro" (ul. Kościuszki 14, Malbork) zaoferował nam niezwykle tanie zestawy obiadowe. Za jedyne 11,50 złotych od osoby mogliśmy zjeść zupę pomidorową z makaronem oraz pieczeń z szynki plus pieczone ziemniaki i surówkę. Nie lubię zostawiać jedzenia, ale nie dałam rady zjeść całej porcji. Mąż miał podobnie, a potrafi zjeść naprawdę sporo.
9. "Ptasi Raj" (ul. Nadwiślańska 139b, Sobieszewo) jest to bar - przystań - kolejne miejsce polecone nam przez naszą panią jako słynące ze świeżej i smacznej ryby. Zamówiliśmy dorsza w sosie koperkowym (Mąż) oraz flądrę w sosie borowikowym ze śmietaną. Porcje może nie tanie, ale za to ogromne. Do tego pięknie podana w ciemnozielonym imbryku herbata. I bardzo czysta oraz duża toaleta.
10. "Robinson" (ul. Falowa 12, Sobieszewo) jest tawerną rybną. Mnie i Dyrektora Wykonawczego skusił jednak pieczony ziemniak, jaki spoglądał na nas z baneru reklamowego. Był to nasz ostatni ciepły posiłek przed powrotem do domu, ale niestety - nie mieliśmy zbyt dobrych wspomnień. Sam sposób podania - w misce wyłożonej zwykłą folią aluminiową, przypominał bardziej prowizorkę kebabową, niż coś, czym miały się delektować nasze podniebienia. Do tego całe "danie" było lekko ciepłe, a spodziewaliśmy się gorącego. Dobrze, że zamówiliśmy jeszcze piwo (oczywiście na spółkę) i to ono było tam najlepsze. Zdecydowanie nie polecam tego miejsca.
11. "Ster" (centrum Sobieszewa) skusił nas karkówką z grilla z frytkami i surówkami. Co prawda nie mieli tam zielonej herbaty, ale zwykła czarna, z cytryną i cukrem też nam smakowała. Podobnie jak jedzenie.