Od dziecka było mi zimno w stopy. Wtedy nosiłam podkolanówki albo rajtuzy. Tych drugich szczerze nienawidziłam i to uczucie przetrwało do dziś. Im jestem starsza, tym jest gorzej. Bez skarpetek - najlepiej bawełnianych i dłuższych ani rusz. A teraz potrzebuję jeszcze ciepłych kapci. Normalnie jak starsza, zmarznięta babcia z reklam.
Pojechaliśmy z Mężem (z obowiązku, bo w lodówce niewiele) do supermarketu do galerii handlowej. Bluza z długim rękawem, szaliczek na szyję, cienka kurtka przeciwdeszczowa, krótkie skarpetki i trampki - tak wyglądała Karioka jak wyszła z domu. Trzęsłam się z zimna, ot co.
Po obiedzie poszliśmy na spacer. Tym razem na nogi założyłam moje ukochane "jagódki". Do nich dłuższe skarpety i kurtkę na polarze. No to wyszło słońce i było mi za gorąco. Miałam za swoje. Ale się rozpięłam i było dobrze.
Najpierw stanęliśmy z Mężem na środku chodnika, zamknęliśmy oczy i trzymając się za ręce, odwróciliśmy twarze w stronę ciepłych promieni. A przed powrotem do domu usiedliśmy na ławce i wygrzewaliśmy się jak dwa koty w słońcu.