Wspominałam niejednokrotnie, że nie wierzę w przypadki. Wierzę za to w przeznaczenie. I w znaki. Jak ten wczorajszy.
Poszliśmy z Mężem na frytki i lody z polewą czekoladową. Za nami siedziało młode małżeństwo z dwójką dzieciaków. Płci nie potrafiłam określić, bo za małe były. Jedno z nich non stop wpatrywało się we mnie. Obdarzając uśmiechami. Miało takie ogromne niebieskie oczy. W pewnym momencie jego mama spytała: "Adasiu, na kogo się tak patrzysz?"
Wczoraj minęły dwa lata od czasu jak pojechaliśmy we dwoje do szpitala. Spędziłam w nim dwa dni. Wróciłam już sama.
Nasz Adaś ['] pewnie byłby teraz w wieku tamtego chłopczyka, z którym los zetknął mnie kilkanaście godzin temu. Pewnie miałby też takie wielkie niebieskie oczy jak on.
Wróciliśmy z Mężem do domu. Razem ze smutkiem. Siedział z nami na ławce kiedy my na niej siedzieliśmy. Szedł kiedy my szliśmy. On zawsze pojawia się w tych samych okresach. Potem odchodzi, by znowu nas odwiedzić.
- Płaczesz? - spytał Mąż.
- Płaczę - odpowiedziałam.
- To płacz. Kiedy płaczesz też Cię kocham.
- Wiem, bo czuję tę miłość.
- Adaś też kocha swoją mamę.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem.