Bałam się wczorajszej daty. Zawsze się jej boję. Może kiedyś przestanę. Mam taką nadzieję.
Tak się akurat złożyło, że kilka dni temu właśnie na poniedziałek umówiłam się z jedną z moich znajomych, z którą nie widziałyśmy się od kilku miesięcy. Nie chciałam przekładać tego spotkania tylko dlatego, że przypadło na ten konkretny dzień. Doszłam do wniosku, że widocznie tak ma być. Siedzenie i myślenie w niczym mi nie pomoże i niczego nie ułatwi.
Pamiętam jak wracaliśmy znad morza i w stolicy dosiadł się do nas tamten Francuz. Ciekawy świata i ludzi. Spytał wprost jak długo jesteśmy razem i czy mamy dzieci. Prawie równocześnie powiedzieliśmy mu z Mężem o Adasiu. Już dawno o tym rozmawialiśmy i nigdy nie zapominamy, że tamto życie chociaż zaistniało zaledwie na chwilę, ale było faktem. Nie przemilczamy i nie ukrywamy, bo tego nie chcemy. On był cząstką nas, a teraz jest w naszych sercach. I pozostanie w nich. Na zawsze.
Tak więc poszłam na spotkanie ze znajomą i skoncentrowałam się na niej. Nawet słowem nie wspomniałam jaki to dzień i miesiąc. Nie miałam takiej potrzeby. Wolałam posłuchać co u niej i jak się miewa. Było dobrze i miło.
Wróciłam do domu i dostałam sms od Agaty - z pytaniem czy będę na Skype. Ona od pierwszego słowa poznała, że coś jest nie tak. Kiedy powiedziałam o co chodzi, zawiesiła głos i zrobiło się jej przykro, ale nalegałam na tę rozmowę. Bo życie jest tu i teraz, a ja mam prawo być szczęśliwa, radosna i uśmiechnięta. I co najważniejsze - chcę tego.
Mąż martwił się o mnie, a ja o niego. Oboje wiedzieliśmy, że jesteśmy - jedno dla drugiego. On zawsze mnie rozśmiesza, powie coś wesołego o Adasiu i nie mogę się nie uśmiechnąć. Kochany, dobry człowiek. Skarb, nie facet.
Dziękuję Wam - za te przytulenia, ale też za westchnienia i za ciszę. Czasem wystarczy pomilczeć, bo słowa nie są potrzebne. Dziękuję.