Jednemu ma pomóc, a drugiemu szkodzi - tak mogę śmiało napisać po dzisiejszym doświadczeniu. O co chodzi? Mąż dostał specjalny krem do skóry od jednego ze specjalistów, u którego miał wizytę. Ze smołą i siarką w składzie. Osobiście posmarowałam mu chore miejsca, bo sam nijak nie da rady tego dokonać. Dobrze, że zrobiłam to w lateksowej rękawiczce. Miał siedzieć ze specyfikiem przez pięć godzin, a potem go zmyć.
Wszystko ładnie i pięknie. Niby, bo po kilkunastu minutach poczułam pieczenie całej twarzy i uszy. Potem zaczęłam się dusić. Pojawił się również kaszel. W ulotce do przepisanego przez panią dermatolog specyfiku stoi jak byk, że u chorych na astmę lek może wywoływać skurcz oskrzeli. "Houston, mamy problem"...
Koniec końców, Mąż musiał pozbyć się kremu ze skóry po godzinie z niewielkim ogonkiem. W przeciwnym razie chyba bym się udusiła. Siarka i smoła, czyli wypisz wymaluj atrybuty diabła z piekła rodem, nie bardzo przypadły mi do gustu. Jeśli mam wybierać, wolę wodę święconą.