Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 1 października 2012

657. Trzecia


Udało mi się wreszcie spotkać z Trzecią, za którą zdążyłam się już stęsknić. Są takie relacje i tacy ludzie, z którymi można nie widzieć się nawet kilka lat, by mieć wrażenie, że rozłąka nie była dłuższa niż kilka godzin, a rozmowa jest kontynuacją tej, którą przerwałyśmy podczas ostatniego spotkania - choćby nawet miało ono miejsce dużo, dużo wcześniej.

Trzecią poznałam osiem lat temu. Na grupie terapeutycznej dla DDA. Przyszłam do ośrodka pierwsza, siadłam sobie na krześle pod salą, w której miały się odbywać zajęcia. Potem zobaczyłam niziutką, szczuplutką dziewczynę z krótkimi, ciemnymi włosami, o piwnych oczach, która podeszła do mnie, uśmiechnęła się i powiedziała: "cześć, jestem Trzecia". Ledwo weszłyśmy do sali, od razu dostałam od niej numer telefonu z prośbą o kontakt oraz zaproszenie do niej do domu. Znała mnie od kilku chwil, ale to najwyraźniej nie miało znaczenia. Ani wtedy, ani nigdy.

Byłyśmy prawie nierozłączne. Ja dla tej przyjaźni skłonna byłam nawet zrezygnować z chodzenia na grupę, gdyż terapeuci zabronili jej uczestnikom prywatnych kontaktów poza zajęciami. Nie wyobrażałam sobie braku Trzeciej w moim życiu. Po pewnych perturbacjach jednak udało się nam utrzymać łączącą nas relację. Bez rezygnacji z terapii.

Pamiętam jak strasznie wywalił  mnie emocjonalnie jej list do matki, który czytała. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Byłam tak poobijana psychicznie, że ledwo doszłam do domu. Milczałam i tak naprawdę nigdy nie powiedziałam Trzeciej o tych wszystkich emocjach, jakie mną targały. Zapisałam je w jednym ze swoich zeszytów.

Kiedy zadzwoniłam do niej z Anglii z wieścią o zaręczynach i o ślubie z jeszcze nie Mężem, jej radość była nie do opisania. A potem stawała się coraz większa, bo przecież nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś inny mógł być moim świadkiem podczas jednego z najważniejszych dni w życiu.

To, co zadziało się później, było chyba jakimś złym snem. Obie popełniłyśmy kilka błędów, które zaowocowały zerwaniem naszego kontaktu na kilka lat. Trzecia nie dość, że nie świadkowała na moim ślubie. Mało tego - nawet jej na niego nie zaprosiłam.

A teraz siedziałam w piątkowy wieczór w jej samochodzie i podczas mocno folklorystycznych wycieczek, jakie mi wtedy zafundowała, jedna przez drugą śmiałyśmy się z własnej głupoty, jednocześnie ciesząc się, że udało się nam reaktywować tę relację. A to, co nas ominęło, należy już do przeszłości, której zmienić nie możemy. Nauczka na przyszłość.

Fantastyczne jest poczucie, że mogę Trzeciej powiedzieć absolutnie wszystko - nie tylko to, co jest miłe i przyjemne, ale także to, co mi się nie podoba, co mnie denerwuje i co mi przeszkadza. Bez ubierania w słowa. Tak po prostu. I ona się nie obraża. Działa to w obie strony, bo i mnie się czasem dostaje. I tak gadamy, spierając się, opowiadając i tłumacząc sobie siebie.

Przeszłyśmy ze sobą tak długą, ciężką i wyboistą drogę - na terapii, ale nie tylko, że znamy się bardzo dobrze i wiemy, czego się możemy spodziewać w tym kontakcie. Nie musimy niczego udawać, ani krygować się jedna przed drugą. Szczerość, otwartość i bezpośredniość - to jest zawsze. I niesamowite ciepło, bliskość oraz troska.

Dopiero w ostatni piątek powiedziałam Trzeciej o stanie zakochania w niej, jaki odczuwałam na samym początku naszej znajomości. Taki głód bycia z nią, tęsknoty, patrzenia na nią, słuchania jej i poznawania. Powiedziała, że czuła dokładnie to samo do mnie.

Już czekam na kolejne spotkanie. Ona zdaje sobie z tego sprawę. Zna mnie i wie, że będę drążyć i ciągnąć ją za język. Bo mam jej zgodę i zaufanie. I tęsknię za nią. Wciąż i jeszcze.