Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 8 października 2012

668. Tu za dużo, tam za mało


"Byłaś dzielna" - stwierdził Mąż w drodze powrotnej do domu z badań. Wstałam bez marudzenia i pogodzona z faktem, że przez najbliższą godzinę nic nie wolno mi będzie zjeść. Nie było nam obojgu łatwo, bo dokładnie w tym samym laboratorium (mieszczącym się na tyłach szpitala, w którym leżałam) dwa lata temu potwierdziła się moja ciąża, ale cóż - życie toczy się dalej. Mimo łez pod powiekami i westchnień.

Kolejki nie było, więc lżejsza o ponad pół stówy oraz ileś tam mililitrów krwi, wypiłam codzienną porcję leków, zainhalowałam się nowym wziewem i poszłam z Dyrektorem Wykonawczym na RTG płuc. Na szczęście było blisko. Wszystko odbyło się sprawnie i szybko. Mąż wcześniej ustawił w zegarku stoper, którego pikanie oznaczało, że zasłużyłam na banana w zastępstwie śniadania, na które musiałam jeszcze trochę poczekać. W nagrodę dostałam wersję deluxe - świeżutką chałkę z masłem plus podwójną czekoladę z mlekiem. Mniam.

Wysmarowałam Dyrektora Wykonawczego śmierdzącym paskudztwem i tradycyjnie już skazałam na banicję w kuchni. A potem był obiad. Z domu wyszliśmy razem. Odprowadziłam Głos Rozsądku na przystanek. Sama poszłam po wyniki.

We krwi czegoś tam jest za dużo, czegoś innego za mało, a nie chce mi się nękać wujka Google tymi laboratoryjnymi skrótami. Na zdjęciu wyszedł jakiś zrost przeponowo-opłucnowy lewostronny, chociaż patrząc na kliszę, niczego poza żebrami, kręgosłupem oraz sercem nie odróżniam.

Zadzwoniłam do Męża, a potem do swojej pulmonolog, która kazała mi stawić się w środę po południu w gabinecie. No to pójdę, co mi tam. Lżej mi się oddycha po zmienionym inhalatorze. Przestało mnie nareszcie dusić w klatce piersiowej. Kataru ani temperatury nie mam. Głowa mnie nie boli. Pozostał kaszel - spowodowany albo zaostrzeniem astmy, albo tamtym zrostem.

Dałam radę wrócić na piechotę do domu. Po drodze weszłam do księgarni i kupiłam kalendarz jednoplanszowy na 2013 rok. Przez cały rok będę sobie patrzeć na łąkę ukwieconą makami i rumiankami. Za nią góry, a nad nimi - niebo. Wypiłam wreszcie kawę w swojej ulubionej filiżance z piwonią i jest mi już dobrze. A co ma być, i tak będzie. Więc żyję tu i teraz.