Zasłuchałam się. Od kilku godzin trwam w tym stanie. Czasem tak mam, że lubię się zatracić w czyichś słowach. A tytuł jednej z tamtych piosenek jest idealnym odzwierciedleniem mojego stanu ducha.
Wczoraj napisałam post o statystyce. Krótko, zwięźle i na temat. Nie było tam jednak tego, co tak naprawdę jest najważniejsze - emocji. Bo na pierwszym miejscu jest ogromny strach, który przesłania chęć spróbowania. Bo ja się boję spróbować. Bardziej niż jestem w stanie komukolwiek to wyjaśnić.
Strach przed radością z dwóch kresek na teście. Strach przed powtórką straty. Strach przed bólem - fizycznym i psychicznym. Gdyby się bowiem udało, byłaby to ciąża od samego początku zagrożona oraz podszyta ogromnym lękiem i czekaniem na to, co się wydarzy. W stresie, czarnych myślach i łzach. Dlatego wolę zrezygnować - sama, niż ponownie przeżywać te emocje, które tak dobrze poznałam.
Czasem jest mi przykro, bo tak naprawdę sama się blokuję, ale nie potrafię działać wbrew sobie i temu, co czuję w środku. Próbowałam, starałam się, ale nie chcę dłużej się oszukiwać. Zbyt bardzo się boję. Także tego, że nie dałabym rady przejść tamtej drogi raz jeszcze. Godzę się więc ze świadomością tego, co jest i co będzie. Szukam plusów w całej tej sytuacji. Bo one są. Zawsze są. Wystarczy spojrzeć z innej strony.
Mogłabym siedzieć i rozdrapywać rany. Mogłabym zadawać pytania. Tylko czy coś by to zmieniło? Nikt i nic nie cofnie czasu - nie odejmie mi lat; nie zwróci pełnego zdrowia; nie odda życia temu, który się nie urodził. Na to wszystko jest już za późno. I ja to wiem. Jestem świadoma. Dlatego właśnie "wszystko trzeba przeżyć".