Za oknem piękna pogoda. Jako że miałam misję "tunikową" wyszliśmy z Mężem wcześniej - w ramach spaceru przed jego pójściem do pracy. Mamy taki gryps, którego używamy w komunikacji między sobą - "dasz rękę, czy idziesz jak z obcym?"
Idziemy więc trzymając się za ręce. Stanęliśmy na przejściu dla pieszych. Czerwone światło. Czekamy. Dyrektor Wykonawczy całuje mnie w policzek i przytula. Za plecami słyszymy donośny krzyk starszej pani:
- Niech pan się tak nie przyzwyczaja do tych bab, bo dadzą panu do dupie. Szczególnie takie wielkie (tu wymowne spojrzenie w moją stronę). Te małe też nie lepsze - dodała.
Mąż tylko westchnął, a ja nie omieszkałam spytać:
- A pani jaka jest?
- Ja to jestem za dobra.
Hm... Czyżby? Skąd więc ten jad i zawiść? Bo może właśnie pani dostała po dupie i teraz nie może ścierpieć, że inni są szczęśliwi? Bo może w jej małżeństwo wkradła się jakaś inna kobieta? Tak sobie pytam. Retorycznie.
A wracając do tematu publicznego okazywania uczuć... Przypomniała mi się jeszcze jedna sytuacja sprzed kilku lat - jak jeszcze z nie Mężem staliśmy przytuleni "na misia" na skwerku. Przechodząca obok nas starsza kobieta aż krzyknęła z oburzeniem: "nie wstyd wam tak się obściskiwać przy wszystkich?"
Dziwi mnie, że niektórym ludziom przeszkadza czyjeś przytulenie, czy pocałunek lub inna forma wyrażania uczuć. Bynajmniej nie w sposób obsceniczny, czy wulgarny, ale taki codzienny, zwyczajny, ciepły. Dziwi mnie takie zachowanie tym bardziej, że jakoś te same osoby zdają się nie zwracać wcale uwagi na wulgaryzmy i zaczepki pijaków zajmujących ławki na tym samym skwerku. Publicznie okazywane chamstwo i pijaństwo jest normą, a czułość już nie?