Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 16 października 2012

690. Marzenie do spełnienia


Odkąd pamiętam, zawsze z niekłamanym podziwem i zachwytem patrzyłam na tych, którzy potrafią tańczyć. Mogę się tylko domyślać ile wysiłku kosztowało ich dojście do pewnego poziomu - bez względu na to w czym czują się najlepsi. Ile łez, potu i kontuzji stało za tymi chwilami, w których jestem oniemiała kiedy ich oglądam.

Nigdy nie lubiłam dyskotek. W całym swoim życiu byłam może na kilku i na żadnej dobrze się nie bawiłam. Byłam bardzo nieśmiałym i straszliwie zakompleksionym dzieckiem, które wyrosło na taką samą nastolatkę, a potem dorosłą kobietę, która od czasu terapii zmienia swoje podejście do samej siebie.

Ponieważ rodzice mnie nie przytulali, jakikolwiek dotyk był dla mnie czymś obcym i niestosownym. Co dopiero mówić o dotyku jakiegoś nieznanego chłopaka, czy potem mężczyzny. A jak tańczyć z kimś na odległość? Poza Mężem, nie wyobrażam sobie robić tego z kimkolwiek innym, bo taniec jest dla mnie niezwykle intymnym doznaniem.

Na kilka miesięcy przed studniówką zapisałam się na kurs tańca towarzyskiego. Trwał około trzech miesięcy. Podobało mi się i nawet nieźle mi szło. Na tyle, że proponowano mi członkostwo w klubie, na co jednak nie zgodzili się moi rodzice, bo matura, bo sobie nie dasz rady, itp., itd.

Matka od zawsze wmawiała mi, że jestem sztywna jak kołek, że ruszam się jak kij od szczotki i że nie mam poczucia rytmu. Z taką "wiarą" od najbliższej osoby trudno jest potem się przełamać i wyjść poza narzucone ramy. Jeśli chodzi o zdolności taneczne, wciąż mam o sobie bardzo niskie mniemanie. Mąż mi tłumaczy, że te ograniczenia są tylko w mojej głowie i że tak naprawdę ode mnie zależy, czy się od nich uwolnię.

Czemu o tym wszystkim piszę? Bo taniec od zawsze był moim marzeniem - poza tym krótkim epizodem w klasie maturalnej - całkowicie niespełnionym. Mam takie marzenie - chciałabym stanąć kiedyś w grupie innych kobiet i - widząc siebie w lustrze - cieszyć się tym, że tańczę.

Od wczoraj na poważnie szukam miejsca i zajęć dla siebie. Zrezygnowałam z jogi. Z dwóch powodów - ćwiczenia na boso oraz samej filozofii, która kłóci mi się z moją wiarą. Zostały więc zajęcia pilates. Ale nadal coś mi nie dawało spokoju.

Dzisiaj znalazłam szkołę tańca, a w niej wypatrzyłam salsę solo. Oglądam, podziwiam i też tak chcę. Stuprocentowo bardzo pragnę się jej nauczyć. Ale teraz nie dam rady - fizycznie. Dlatego najpierw zapiszę się na pilates i kiedy moja kondycja będzie lepsza, sięgnę po swoje taneczne marzenie. I zatańczę tę salsę - dla samej siebie. Szczęśliwa.

O tak :)