Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 16 października 2012

691. Kuję żelazo...


Tak już mam, że często od pomysłu do jego realizacji droga jest bardzo krótka. Nie żebym była w gorącej wodzie kąpana, czy pochopnie podejmowała decyzje. O nie. Najpierw robię rozeznanie (teraz mówi się na to 'research', choć ja wolę po polsku) - gdzie, kto, co, jak, kiedy i za ile. Dobrze zrobiona strona internetowa jest podstawą. Plus zdjęcia. Instruktorów szukam na Facebooku i sprawdzam. Wszystko oczywiście w ramach intuicji, bo jak słucham jej głosu, dobrze na tym wychodzę.

Odważyłam się i zadzwoniłam do szkoły tańca, w której odbywają się zajęcia pilates oraz salsy solo. Miałam całą listę pytań i wątpliwości. Miałam także ogromne szczęście, bo telefon odebrała właścicielka, która jest jednocześnie instruktorką salsy. Bezpośrednia, otwarta, kompetentna, sympatyczna - tak ją odebrałam. Im dłużej z nią rozmawiałam, tym bardziej mi się podobała.

Po rozważeniu opcji za (bo przeciw nie było) zdecydowałam się na salsę i w najbliższy poniedziałek pójdę sobie na pierwsze zajęcia. Na zwiad. Z inhalatorem - na wszelki wypadek.  Jak mi się nie spodoba albo będzie za ciężko, zawsze mogę spróbować pilates. A jutro poszukam w sklepie jakichś spodni od dresu albo getrów, bo w dżinsach raczej byłoby mi niewygodnie tańczyć.

Czasem wystarczy pomyśleć o czymś, potem to głośno nazwać, a następnie działać, by się spełniło. A jeszcze jak się ma takie wsparcie i doping Męża, nie ma co gdybać, tylko trzeba realizować marzenia. Bo jak nie teraz, to kiedy?