Już wczoraj czułam podświadomie, że dzisiaj będzie fajnym dniem. Uśmiechałam się i czekałam. I stało się.
Najpierw telefon od Agaty, że dotarła do niej przesyłka, a tunika jest jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu. I leży jak ulał. I nie gryzie. I golf cieplutki. Jaka radość - i ze strony nadawcy, i adresata. Dziękuję Poczcie Polskiej za szybkość i solidność.
Wyciągnęłam z szafki czarne getry - kupione rok temu, ale wcale nieużywane. Przymierzyłam, bo chciałam zobaczyć jak będę się w nich czuć i jak będę wyglądać. Zawołałam Męża i pytam jak jest. Spojrzał, westchnął i stwierdził: "jak czterdziestolatka w getrach". Aha, czyli coś jest nie halo. Drążę więc temat. No i wypalił, że mam "brzdync", który sterczy i źle wygląda. I że psuje cały efekt. Jak mnie dokarmia, to nazywa go pieszczotliwie "brzuszkiem łakomczuszkiem", a tak to "brzdync".
Przełknęłam dzielnie krytykę i się nie załamałam, ani nie zniechęciłam. Już ja sobie popatrzę na poniedziałkowych zajęciach jak wyglądają inne kobiety. Jak się okaże, że mam największy brzuch, wtedy zacznę się zastanawiać co z tym fantem zrobić. Nie wcześniej.
Wyszliśmy z domu razem z Dyrektorem Wykonawczym, żeby choć kilkanaście minut spędzić na spacerze. Poszłam potem po czarne getry (na zmianę) i po odbiór zamówionej książki (nowa pozycja Janusza L. Wiśniewskiego) do księgarni.
Po drodze, na trawniku, zobaczyłam liść. Schyliłam się i od tamtego momentu byliśmy nierozłączni. Szłam, trzymając go przed sobą - jak piękny, kolorowy kwiat. W sklepie kładłam go przy kasie. Albo na ladzie. Niektórzy ludzie uśmiechali się - nie wiem czy to z jego powodu, czy na widok mojej roześmianej twarzy.
Nie mogłam odmówić sobie przyjemności zrobienia mu zdjęcia. W rzeczywistości wygląda jeszcze ładniej niż na dziadku.