Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 27 października 2012

711. Do trzech razy sztuka?


Śnieg padał już wczoraj rano. Obudził nawet Męża. Roztapiał się prawie od razu, bo jak wstałam, nie było po nim ani śladu. A dzisiaj rano samochody stojące pod blokiem miały na dachach śniegowe czapki.

Pogoda taka, że aż szkoda z domu wychodzić. Lało jak z cebra. Nie ma, że boli - poszliśmy z Dyrektorem Wykonawczym na przystanek. W końcu jeść trzeba - samo nie  przyjdzie. Autobus wypadł z kursu, a następny za godzinę. Tak to jest, jak się mieszka na prowincji. W końcu pojechaliśmy innym, ale że daleko było do supermarketu, to dotarliśmy do niego zziębnięci i przemoczeni, bo parasole wystarczyły do zasłonięcia głowy - od deszczu i wiatru.

Ludzie powariowali - byli dosłownie wszędzie - w każdym sklepie i w przejściu w galerii. Potem Mąż mi przypomniał, że przecież niedługo 1. listopada, więc trzeba się wyposażyć w nowe ubrania, buty i dodatki, żeby się polansować na cmentarzu. Taka moda od wielu lat.

Przeżyłam wizytę Dyrektora Wykonawczego w sieciówce obuwniczej. Dobrze, że coś sobie wybrał, bo stojąc na przystanku, przebierał z nogi na nogę - tak mu zmarzły stopy. Zapowiedziałam mu wtedy, żeby zapamiętał, że tak długo będzie mierzył buty aż nie znajdzie takich, które będą mu pasować, a jak nie, wyjmę mu z szafy klogi i będzie w nich chodził. Chyba się wystraszył nie na żarty, bo po kilkunastu minutach siedzenia oraz kilku parach, znalazł tę właściwą. A ja mogłam odetchnąć z ulgą. W nagrodę kupił sobie bilet na "Skyfall". Trzeba było widzieć jego minę. Cieszył się jak mały chłopiec.

Zakupy spożywcze zrobiliśmy w miarę sprawnie. Gdzieś tylko, w ferworze pakowania ich do koszyka, Mąż zgubił końcówkę od mojej parasolki, ale na szczęście na głowę mi jeszcze nie kapie, więc nie musiałam jej wyrzucać. Kupiliśmy wszystko oprócz pieczywa, bo na kartce go nie zapisałam, a Mąż nie pomyślał, więc miał po obiedzie dodatkowy spacer w deszcz.

Siadłam do komputera, a tu kolejna niespodzianka z blogiem na Onecie. Jakby nie dość, że w nocy zmieniamy czas, to jeszcze i tamci musieli mnie przenieść. A Mąż mi od wczoraj głowę suszy, żebym wreszcie wysłała dziadka na zasłużoną emeryturę i przesiadła się na młodego. Do trzech razy sztuka?