"My name is Bond. James Bond". Odbieram telefon od Męża i uszom nie wierzę. Nawet głos mu się zmienił. Prawie dałam się nabrać. Żeby tylko jeszcze wyświetlił się jakiś inny numer komórki - w końcu przecież agent 007 ma swoje sposoby.
Potem była relacja z wypiekami na twarzy - pomiędzy zupą a robieniem kanapek i piciem szybkiej kawy. I stwierdzenie: "żona, musimy iść na randkę; nie po coś; nie na zakupy; nie żeby coś załatwić, tylko na taką prawdziwą randkę - już ja coś wymyślę".
I teraz nie wiem - naoglądał się czegoś na filmie, czy ten model tak ma wbudowane genetycznie. Zostałam z tym i kminię sobie.