Spotkało mnie dzisiaj coś bardzo miłego i zaskakującego. W miejscu, gdzie absolutnie bym się tego nie spodziewała, rozpoznał mnie ktoś, kogo nie widziałam od lat, a kto nie miał prawa tam właśnie być, bo według moich informacji miał być gdzieś indziej. A jednak. Niezbadane są ścieżki losu.
Ten sam kucyk, ten sam czarny golf. Nic się nie zmienił. Takim go zapamiętałam. Uśmiechnął się, podszedł do mnie, przywitał, a potem usiadł obok. Rozmawiałam z człowiekiem, z którym nie wiem czy kiedykolwiek zamieniłam w sumie chociaż z pięć zdań, a przecież chodziliśmy kiedyś do jednej klasy w szkole średniej. To dzięki ściądze od niego zdałam pisemną maturę z matematyki.
W pewnym momencie powiedziałam mu, że wreszcie jestem szczęśliwa, bo osiągnęłam stan spokoju i radości wewnętrznej - całkowicie niezależne od tego, co przynosi świat zewnętrzny, okoliczności i życie. Aż się sama do siebie uśmiechnęłam po tamtych słowach. W takich chwilach mam wrażenie, że emanuje ze mnie jakieś światło. Tak to odbieram.
Wracałam do domu przepełniona tym spokojem, radością i szczęściem. Nawet nie wiem kiedy dość sporą odległość pokonałam na piechotę. Jakbym miała skrzydła, które mnie niosły.