Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 14 listopada 2012

748. Świadomość ciała

Cztery lata temu wylądowałam z moim kręgosłupem na oddziale dziennym szpitala. Byłam tam trzy tygodnie. Różni dobrzy ludzie (i specjaliści zarazem) pomagali mi dojść do stanu używalności. Wśród nich pani Małgosia - moja rehabilitantka. Anioł, nie człowiek. Niska, puszysta, o wielkim sercu i mądrej głowie. Swoimi dłońmi (ciepłymi jak bochny chleba wyjęte prosto z pieca) dokonywała cudów. Przy okazji rozmawiałyśmy - o terapii i o życiu. Dowiedziałam się, że absolutnie nie mam świadomości własnego ciała. Nie potrafię nazwać rodzaju bólu, jego natężenia, gdzie się umiejscawia, jak długo trwa i takie tam.

Dzisiaj poszłam na zajęcia pilates. Na "dzień dobry" dwie niespodzianki. Jedna, że instruktora, z którym rozmawiałam tydzień temu nie ma i zastąpi go inny. Druga, że ponieważ są to moje pierwsze zajęcia w tym klubie, nie muszę nic za nie płacić. Dostałam kluczyk i poszłam do szatni. Sporo szafek i ławka na środku, a pod nią półka na buty. Ogromne lustro na jednej ścianie. Wieszaki na okrycia wierzchnie w kilku miejscach. W pomieszczeniu obok - toaleta i prysznice. Czysto, schludnie, przytulnie.

Rozgrzewka trwała dobrych kilkanaście minut. A potem właściwe ćwiczenia. Większość w pozycji leżącej na macie. Potem w ruch poszły także małe piłki oraz kilogramowe ciężarki. Ostatni raz takie zajęcia miałam na wychowaniu fizycznym na studiach. Na sali (klimatyzowanej i zamykanej) było nas czternaście. Bałam się, że zawyżę grupę wiekową, ale jak się okazało moje obawy były nieuzasadnione, gdyż cała grupa jest mieszana - na oko od trzydziestki do pięćdziesiątki (albo i dalej).

Jestem z siebie dumna, bo próbowałam robić wszystko, co pokazywał instruktor. Nie obijałam się i myślę, że jak na pierwszy raz po ponad dwudziestu latach braku takich zajęć, poszło mi bardzo dobrze. Ciekawe, że niektóre ćwiczenia przychodziły mi bez problemu, a z innymi bywało różnie. Walczyłam jednak ze sobą i cieszę się, że wygrałam. No i postękałam sobie do woli.

Wracając do tytułowej świadomości własnego ciała. Już w trakcie ćwiczeń bolały mnie jakieś dziwne partie - nie wiem czy to mięśnie, ścięgna, czy jeszcze coś innego, ale ponoć jak boli, to znaczy, że żyje - tak zawsze mówił mi mój ulubiony chirurg podczas kilku zabiegów, jakie na mnie przeprowadzał swojego czasu.

Wyszłam z klubu i miałam wrażenie, że ja i moje ciało to dwa różne organizmy. Ja w jedną stronę, ono w drugą. Ponadto, dopadła mnie głupawka (czyżby działanie endorfin?) i kiedy dzwoniłam z przystanku autobusowego do Męża, śmiałam się do słuchawki, więc Dyrektor Wykonawczy nawet nie musiał pytać jak było. 

Przyjechałam do domu głodna jak wilk (ostatni posiłek zjadłam o 14:30) i zrobiłam sobie kanapkę oraz kisiel. Talerz wyleciał mi z ręki, a z utrzymaniem kubka też miałam problem. Zastanawiam się czy i jak jutro wstanę z łóżka. Najwyżej Mąż będzie mnie zbierał. Ale wiem również jedno - za tydzień idę znowu na pilates. Spodobało mi się. Bardzo.