Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 19 listopada 2012

761. Chwilowy brak asertywności

Byłam straszną marudą, malkontentką i narzekaczką - na wszystko i wszystkich dookoła. Byłam na najlepszej drodze do upodobnienia się, jota w jotę, do własnego ojca. Od pewnego czasu zaczęłam sama (oraz z ogromną pomocą Męża) dostrzegać, że takie postępowanie wkrótce zaprowadzi mnie na manowce, skutecznie odstraszając innych ludzi, którzy będą woleli utrzymywać znajomość z kimś, kto widzi szklankę do połowy pełną, a nie pustą. 

Ubiegłoroczny pobyt na terapii indywidualnej dał mi bardzo wiele - na różnych płaszczyznach. Oczywiście, że zdarza mi się jeszcze marudzić i narzekać, ale są to sytuacje krótkotrwałe, a nie stan permanentny i pogłębiający się. Nie powiem, że walka ze sobą nie kosztuje mnie sporo siły, bo bym skłamała. Zmagam się z własnymi niedoskonałościami i słabościami. Staram się, naprawdę, choć jest nieraz ciężko, ale powoli daję radę.

Kilka lat temu, jako rasowa malkontentka, zaczęłam spotykać się z pewną kobietą (już kiedyś o niej nawet kilkakrotnie pisałam na blogu). Wtedy obie narzekałyśmy i marudziłyśmy, więc tamte spotkania sprawiały mi przyjemność. Od pewnego jednak czasu (myślę, że od chwili, w której dotarło do mnie jak bardzo moje zachowanie może być upierdliwe dla innych) zaczęłam ograniczać swoje kontakty z tamtą osobą, bo zauważyłam, że czuję się w trakcie i po rozmowach z nią bardzo źle - wkurzona i wypompowana. Dostrzegłam bowiem w tamtej osobie siebie sprzed terapii. Podczas naszych spotkań próbowałam kierować jej myśli na pozytywne tory, pokazywałam plusy różnych sytuacji, sugerowałam nawet terapię, ale z tamtej strony była ciągle ta sama śpiewka: "tak, ale..." Ja zrobiłam krok do przodu, a ona wciąż kręci się wokół własnej osi.

Narzekanie, i marudzenie to zaledwie jeden z trzech powodów, dla których nie chcę się z nią umawiać. Drugim jest ciągłe przechwalanie się w stylu gdzie to ona nie była, czego to nie jadła, czego to sobie nie kupiła, itp. Trzecim - hipokryzja, bo punkt drugi realizuje (rzekomo) z 1.500 złotych pensji netto, która - sądząc po jej wydatkach (o których mi opowiada dobrowolnie i wielokrotnie) - musi być z gumy i rozciągać się przynajmniej dwukrotnie. No i przy tym wracamy do punktu pierwszego, czyli narzekania, bo przecież ciągle jej czegoś brakuje i jest niezadowolona, że czegoś nie ma albo ma nie takie, jakby chciała.

Ostatni raz widziałam się z nią w lipcu - mimo jej kilkakrotnych prób umówienia się ze mną do tej pory. Stosowanie uników oraz chowanie głowy w piasek nie przynosi pożądanych rezultatów, bo ona nie odpuszcza. Kilka tygodni temu napisałam do niej, że źle się czuję - zarówno psychicznie, jak i fizycznie i że odezwę się jak mi się polepszy. Skoro więc milczę, logiczne jest, że mój stan nie uległ zmianie. Myślałam, że będę mieć już święty spokój, ale gdzie tam. Wczoraj dzwoniła do mnie chyba ze cztery razy. Nie odbierałam. Dzisiaj dostałam SMS.

Wiem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby powiedzenie jej prawdy - dlaczego nie chcę się z nią spotykać. Wiem też, że ta prawda ją zaboli i z tym mam problem. Gdyby to był ktoś, kto wyrządziłby mi jakąś krzywdę, nie miałabym żadnych oporów przed asertywnym zachowaniem i ucięciem takiej znajomości. Ale ona nie dała mi żadnego powodu, żebym celowo musiała powiedzieć co myślę. Nie wyobrażam sobie jak mówię jej, że jestem zmęczona jej marudzeniem, że denerwuje mnie jej hipokryzja i przechwalanie się.

Mam w swoim bliskim otoczeniu dwie osoby, które często nie odpisują na moje SMS-y i nie odbierają ode mnie połączeń. Ich zachowanie usprawiedliwiam stanem psychicznym i chorobą wyżej wymienionych kobiet. Nie obrażam się i nie mam pretensji do żadnej z nich. Akceptuję, że one takie są i "ten typ tak ma". Szanuję bowiem ich prawo do ciszy, spokoju i niechęci do spotkań ze mną. Dlaczego więc tamta moja znajoma nie może zrozumieć, że mogę nie mieć ochoty na jakikolwiek z nią kontakt?

Na koniec artykuł, który przeczytałam i przewałkowałam od początku do końca - żeby nie było, że nie wiem o czym piszę - klik.