Mąż, korzystając z urlopu, pojechał właśnie do kina obejrzeć przedpremierowy pokaz "Hobbita". Dla wszystkich miłośników autora książki, polecam przeczytanie artykułu - Tolkien, wiara i... hobbit. Jako że film trwa aż 170 minut, mam więc sporo wolnego.
Lubię przebywać z Dyrektorem Wykonawczym. Nie nudzę się z nim. Lubię kiedy ma urlop. Ale w każdym związku człowiek potrzebuje oddechu od tej drugiej osoby - choćby nie wiem jak bardzo ją kochał. Przestrzeń, prywatność, wolność i chwilowa samotność z wyboru - dla mnie niezbędne składowe (oczywiście między innymi) zdrowej relacji z Mężem.
Wiem, że jestem upartą indywidualistką, chadzającą własnymi ścieżkami. Długo byłam sama zanim poznałam Głos Rozsądku i na początku naszej znajomości ciężko było mi się przestawić, bo czasami czułam się osaczona. Nie żeby Druga Połówka mnie kontrolowała, o nie - na szczęście człowiek, z którym jestem ma do mnie zaufanie. Jednak zdarzało się, że miałam przesyt i brakowało mi powietrza.
Relacja dwojga ludzi powinna uwzględniać potrzeby jednej i drugiej osoby, ale także te wspólne. Jeśli ktoś czuje się zaniedbany, bo wiecznie ta druga strona ma przywileje, związek zacznie kuleć i jeśli się nie rozpadnie - mocno straci na wartości. Oczywiście mam na myśli normalne więzi, a nie toksyczne, czy patologiczne symbiozy kata i ofiary albo władcy i służącego.
Potrzebuję samotności, by pisać. Obecność Męża (albo kogokolwiek innego) mnie rozprasza. On nie musi nic robić. Wystarczy, że jest. Trudno mi wtedy zasklepić się w swoim egoizmie, usiąść i przelewać myśli na klawiaturę, nie licząc się z jego ewentualnymi potrzebami, jakie mógłby mieć. Szkoda mi też czasu, który mogę (i chcę) spędzić z nim.
Teraz, bez wyrzutów, za to z czystym sumieniem, cieszę się każdym słowem, które tu pada. A Dyrektor Wykonawczy w tym samym czasie ogląda przygody dzielnego hobbita o imieniu Bilbo Baggins.