Są leki, które mieć muszę i bez których nie ruszę się z domu. Inhalator w razie nagłych wypadków oraz coś na migrenowy ból głowy - obowiązkowo noszę w torebce. I dzisiaj będzie o tym ostatnim "cosiu".
Obiecałam ganić to, co złe, ale także chwalić to, co dobre. Jakiś czas temu skończyła mi się Aspiryna, która jako jedyna pomaga jak głowa pęka. Dotychczas używałam TEJ, bo jest rozpuszczalna i szybko działa. Jedynym jej minusem był obrzydliwy smak. Tylko kreda, którą musiałam kiedyś wypić przed prześwietleniem serca, była gorsza.
Poszłam do apteki, a miła pani powiedziała, że mają coś nowego i spytała czy chcę wypróbować. Ciężki ze mnie przypadek, bo jestem staromodna i jak coś mi pasuje, nie zmieniam. Wyboru jednak nie miałam, bo tego poprzedniego rozpuszczalnego świństwa chwilowo zabrakło, więc wzięłam tę nowość.
Podeszłam do niej jak do przysłowiowego jeża. Bo jakaś dziwna - taka mała (choć dawka identyczna). Wczoraj głowa bolała mnie tak, że już rady nie dawałam. Otworzyłam więc to CUDO, wsypałam zawartość na język i poczułam się jak za dawnych, szczenięcych lat, kiedy jadłam oranżadę w proszku z papierowej torebki.
Smakuje jak Coca Cola, nie trzeba jej niczym popijać, można ją zażyć wszędzie, bo jest niekłopotliwa, a działa o wiele szybciej niż tamto paskudztwo, o którym napisałam wcześniej. No i wspomnienia z dzieciństwa gwarantowane gratis.