Zastanawialiście się kiedyś nad tym dlaczego wchodząc do kawiarni, w której wszystkie stoliki są wolne, wybieracie to konkretne, a nie inne krzesło? Spróbujcie też cofnąć się pamięcią do czasów szkolnych. W której ławce najchętniej siedzieliście? Albo w autobusie, czy pociągu - które miejsce jest tym ulubionym?
Do pewnego momentu wcale nie zaprzątałam sobie głowy analizą własnych wyborów w powyższych kwestiach. Wyszło kiedyś samo. Naturalnie. W grupie. I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne - skąd, dlaczego i po co.
W filmie Pręgi była taka scena, w której nauczycielka próbuje pogłaskać Wojtka po włosach, a on nerwowo odchyla głowę. Do niej natomiast dociera co może być tego przyczyną.
Kiedy byłam dzieckiem i chodziłam do szkoły, siedziałam przy biurku tyłem do drzwi, po niewielkim skosie. Rzekomo nie dało się go inaczej ustawić. Tak przynajmniej twierdził ojciec, który wchodził do ponoć "mojego" pokoju kiedy tylko chciał, bez pukania i poszanowania prywatności, bo to jego mieszkanie.
Obecnie to samo biurko stoi przy oknie, prawie w rogu pomieszczenia. Kątem oka zawsze widzę drzwi i mam kontrolę nad tym kto i kiedy wchodzi do pokoju. Bo właśnie o tę kontrolę chodzi. Ona daje mi jako takie poczucie bezpieczeństwa.
W szkole, jeśli mogłam, zawsze wybierałam ostatnią ławkę pod ścianą. Nigdy pod oknem, a najgorszą opcją było dla mnie siedzenie w środkowym rzędzie. W autobusie lubię siedzieć tak, aby widzieć innych ludzi, szczególnie tych, którzy wchodzą do środka. W pociągu tylko i wyłącznie przy oknie. W kawiarni najlepszy jest stolik w samym rogu, na końcu, przy ścianie - żebym miała na oku całą salę oraz drzwi.
Źle się czuję kiedy ktoś za mną stoi - w kolejce w sklepie, czy w autobusie. Staram się chronić plecy i mieć dla nich oparcie - żeby nikt mnie nie zaskoczył od tyłu. Nie znoszę kiedy ktoś dotyka mojej głowy i twarzy. Nawet kiedy Mąż próbuje mnie po niej pogładzić, sztywnieję, instynktownie uchylając się przed jego dłonią, choć świadomie zdaję sobie sprawę, że z jego strony nic mi przecież nie grozi.