Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 17 stycznia 2013

902. Dzionek

Poranna przymusowa pobudka. Nieprzytomna, z bolącą głową, wstaję. Machinalnie, jak robot, myję się i ubieram. Strzela ramiączko od biustonosza. Przebieram się szybko, bo nie mam czasu z nim walczyć. Jeść nie jem, bo nie mogę. Pić też nie. Jestem gotowa do wyjścia.

Jedziemy z Mężem na pobranie krwi. Dyrektor Wykonawczy w roli ochrony. W dłoni dzierży butelkę z wodą mineralną, leki, inhalator i plaster. Ten ostatni bardzo się przyda gdy moja niewidzialna żyła odmówi posłuszeństwa i trzeba będzie w niej powiercić igłą. Brr, do tej pory się otrzepuję na to wspomnienie. Mam za to kolejny siniak do kolekcji.

Jestem głodna jak wilk, ale muszę odczekać przepisowe pół godziny od zażycia leków. Akurat tyle zajmuje nam dostanie się do supermarketu, gdzie udajemy się sprawdzić cenę łyżew, które są w promocji. Jest bardzo atrakcyjnie, ale klasyczna blondynka bierze pudełko do ręki, patrzy na rozmiar (41 - powinien być w sam raz) i odkłada je z powrotem na półkę. Moja pomroczność jasna wytłumaczona może być chyba jedynie głodem i niewyspaniem.

Za trzecim razem udaje mi się skontaktować telefonicznie z ośrodkiem i umówić na przyszły wtorek z moją terapeutką, która wróciła już do pracy po rocznej nieobecności. Nie spodziewałam się tak szybkiego terminu i zaczynam się denerwować. I zastanawiać - czy powiedzieć na spotkaniu o tym, co prawie za każdym razem mówi mi doktor Tomasz: "pani Karioko, pani ma depresję". "Nie mam", "ależ ma pani" - tak się zawsze przekomarzamy. Nawet jak mam, wypieram jej istnienie. Dla mnie ona jest martwa.

Probówka na szczęście nie pękła, gdy kilka godzin później dzwonię do przychodni z pytaniem o wyniki. TSH skoczyło z jeden coś tam na trzy coś tam. W normie, ale o te dwa coś tam za wysoka ta norma jak na mój wiek i stan. Nic to, w przyszłym tygodniu od endokrynologa pewnie znowu usłyszę, że "jest dobrze". Wcale nie jest. Jeśli on nie podwyższy mi dawki hormonów, sama to zrobię. Po raz pierwszy w życiu nie posłucham lekarza i nie będę zdyscyplinowanym pacjentem.

Potem, podczas rozmowy na Skype (wreszcie z obecnością włączonej kamery u młodego), dowiaduję się, że na zdjęciach wyglądam na "zimną i wyniosłą blondynkę", podczas gdy w rzeczywistości jestem ponoć "normalną i fajną dziewczyną". Szczególnie to ostatnie słowo mnie bardzo bawi.

Czytam, czytam, czytam i tyle tego mam w głowie, że mogłabym napisać zbyt dużo postów każdego dnia, więc sobie dawkuję - dla zdrowotności oraz higieny psychicznej - własnej i Waszej.