Wniosków po ostatniej sesji z moją byłą terapeutką mam sporo. Część się jeszcze mieli. Inne już się wykrystalizowały.
Zawsze lubiłam stawiane przez nią pytania, bo zmuszały mnie do myślenia - niekoniecznie na płaszczyźnie świadomości. Teraz też wyszłam z kilkoma - na dalsze swoje życie.
Fajnie jest usłyszeć, że przez tamtych kilkanaście miesięcy zawieszenia terapii czerpałam siłę z siebie - tę wewnętrzną i że zamiast przychodzić i opowiadać co się zadziało, żyłam. I że nauczyłam się rozdzielać matkę od ojca i nie traktować ich jak jeden organizm.
A w kwestii tego ostatniego usłyszałam, że moje próby ocieplenia z nim relacji tak naprawdę były po to, bym samej sobie udowodniła, że się starałam i robiłam wszystko, żeby sytuacja w domu się zmieniła. Niestety, szanse na taki obrót sprawy są marne, bo to ojciec musiałby zmienić swoje podejście i chcieć to zrobić. I to nie ja mam z tym problem, lecz on.
Poczułam się trochę jak po uzyskaniu rozgrzeszenia w konfesjonale, bo wciąż gdzieś tam z tyłu głowy zastanawiałam się czy mogę jeszcze coś zrobić, by było lepiej. Nie mogę. I tak zrobiłam za dużo, chcąc wziąć winę na siebie. A ona nie jest moja, lecz jego.
P.S. Dla pełniejszego zrozumienia o czym piszę, załączam tekst, który powinien wyjaśnić istotę problemu mojego ojca - Co znaczy negować samego siebie?
P.S. Dla pełniejszego zrozumienia o czym piszę, załączam tekst, który powinien wyjaśnić istotę problemu mojego ojca - Co znaczy negować samego siebie?