Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 20 lutego 2013

978. Przyjaźń?

Pierwsza nie odzywa się od ubiegłorocznych świąt i - jak twierdzi Mąż - już się nie odezwie, bo jest przekonany, że Stonoga vel Hebel jej tego zabronił po naszej wizycie u niej w domu. Przyznam, że i mnie próby ożywiania trupa za wszelką cenę wcale a wcale nie bawią. I nie czuję się źle z taką świadomością. Nawet powiedziałabym, że odczuwam coś w rodzaju ulgi.

Znajoma maruda i narzekaczka w jednym nie nęka mnie telefonami z pytaniami o spotkanie. Ją samą widuję czasem (mieszkamy na tym samym osiedlu). Przystanę, przywitam się, chwilę porozmawiam, pożegnam i idę dalej. Bynajmniej przed nią nie uciekam, ani się nie chowam po krzakach. Na kawę już się jednak z nią nie umówię, bo nie mam ochoty.

Najdziwniej rzecz się ma z naszymi Sąsiadami, o których dawno nie pisałam. Od wakacji ubiegłego roku się z nimi nie widzieliśmy. Mam na myśli spotkanie u nich w domu. Zauważyłam, że Sąsiadka zaczęła nas unikać od czasu naszego powrotu znad morza. Pomyślałam, że prawdopodobnie ojciec ją zbluzgał na klatce schodowej (co już kiedyś się zdarzyło) albo matka jej coś powiedziała. Jako że nie lubię gdybać, a wolę wiedzieć i takie sprawy wyjaśniać z konkretną osobą, zadzwoniłam wtedy do Sąsiadki z pytaniem czy coś z wyżej wymienionych miało miejsce. Usłyszałam, że nie i nic się między nami nie zmieniło.

Jakoś trudno mi w to uwierzyć w świetle tego, o czym napiszę za chwilę. Obie Sąsiadeczki zawsze (do tamtej pory) na widok mój i Męża uśmiechały się i z daleka wołały: "cześć ciociu, cześć wujku". A od września ubiegłego roku mijają nas bez słowa, ze spuszczonymi głowami. Ich matka nas ewidentnie unika, o co dość trudno jako że dzieli nas raptem kilka schodów półpiętra na klatce, więc "wpadanie na siebie" jest nieuniknione.

Mąż dzwonił do niej jeszcze kilka razy - wciąż z tym samym pytaniem - czy coś zrobiliśmy/powiedzieliśmy albo czegoś nie zrobiliśmy/nie powiedzieliśmy. Nie, nie i jeszcze raz nie. "Nie mam czasu" - ta sama, powtarzana przez Sąsiadkę mało wiarygodna śpiewka jakoś nie przekonała ani mnie, ani Dyrektora Wykonawczego.

Dziewczynki chodzą do pobliskiej szkoły - jedna do drugiej, a jej siostra do czwartej klasy. Sąsiadka nie pracuje. Sąsiad, wiecznie nieobecny, zarabia na całą czwórkę. Facet z facetem inaczej porozmawia - tym stwierdzeniem zasugerował się Mąż i zadzwonił do ojca dziewczynek z pytaniem o to co się stało/dzieje. Zdziwienie Sąsiada było szczere. Nie miał bladego pojęcia o co chodzi. Obiecał porozmawiać z córkami i spytać czemu się do nas nie odzywają. Czy to zrobił? Nie wiemy.

Myślę sobie głośno, że chyba żadne dziecko tak samo z siebie, nagle i bez wyraźnej przyczyny, nie zacznie ignorować cioci i wujka, których kiedyś bardzo lubiło. No chyba, że przejdzie indoktrynację ze strony któregoś rodzica - w tym wypadku matki, bo nieobecny w domu ojciec nie ma czasu na takie rozmowy. O jego "niewinności" niech świadczy fakt, że o ile czy to ja, czy Mąż, spotkamy go na klatce lub przed blokiem, zawsze się z nami wita i rozmawia jak wcześniej. Oboje nie wyczuwamy żadnej zmiany zachowania z jego strony.

Co innego z Sąsiadką, która wręcz przechodzi na drugą stronę ulicy jak nas zobaczy. Wczoraj wracaliśmy z Dyrektorem Wykonawczym z przychodni. Po drodze robiliśmy zakupy spożywcze w osiedlowym sklepie. Na wprost nas, na pustym chodniku szła ona. Przechodząc obok spuściła głowę i poszła dalej. Spojrzałam na Męża, on na mnie i szok. Zamurowało nas. Dosłownie.

Wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości. Kilka rozmów telefonicznych nic nie wyjaśniło. Z jednej strony nie chcemy być namolni i się narzucać. Z drugiej - nie mamy pojęcia co się stało i czemu nagle matka z córkami się do nas nie odzywają. Dość dziwne zachowanie, szczególnie że wcześniej kilka razy w tygodniu Sąsiadka lub jej córki do nas dzwoniły i zapraszały do siebie. Głos Rozsądku ma swoją teorię, ale czy jest prawdziwa? Tego też nie wiemy.

Pisałam kiedyś, że Sąsiedzi odeszli od kościoła katolickiego, założyli swoją wspólnotę i odbywają cykliczne spotkania z innymi współwyznawcami. Biskup nałożył na nich ekskomunikę, oficjalnie uznając za sektę. Nigdy wcześniej nie użyłam tego słowa w tym kontekście. Może wolałam nie słyszeć jak Sąsiedzi opowiadali o radzie starszych, wizjach i szkołach proroczych, czy cotygodniowych analizach snów? Dla mnie i Męża najważniejsze było to, że są dobrymi ludźmi, a nie jak i gdzie się modlą.

Teoria Dyrektora Wykonawczego związana jest ściśle z ową wspólnotą. Niejednokrotnie Sąsiedzi zachęcali nas do uczestnictwa w tamtych spotkaniach. Grzecznie odmawialiśmy. Szukaliśmy tego, co nas łączy, a nie dzieli. Słuchaliśmy opowiadań o tym jak rada starszych i całe zgromadzenie pilnują swoich zwolenników i dbają o ich właściwy rozwój oraz życie według przyjętych przez nich zasad. Być może przestaliśmy rokować na "nawrócenie" albo zaczęliśmy wystawać poza ramy tamtej wspólnoty, a obcowanie z nami stało się niebezpiecznym zagrożeniem dla wiary Sąsiadów?

Obawiam się, że na to, jak i na inne pytania, nie poznamy już z Mężem odpowiedzi. Przez prawie dziewięć miesięcy wyczerpaliśmy wszelkie możliwości i nie dowiedzieliśmy się niczego. Odpuściliśmy dociekania i poszukiwania prawdy. Szkoda nam tylko tej dwuletniej i bardzo intensywnej sąsiedzkiej znajomości, którą uważaliśmy za prawdziwą przyjaźń.