Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 27 marca 2013

1.041. Domyśl się!

Generalnie to kobiety używają tych dwóch tytułowych słów w odniesieniu do swoich partnerów. Zdarza się jednak, że i panowie posługują się nimi niczym wytrychem. Przykłady? Proszę bardzo. Z własnego podwórka. Dwa, świeżutkie i gorące niczym bułeczki z piekarni.

Mąż przygotowuje obiad w kuchni. Idę, pytam w czym mu pomóc. Robię to, o co prosi, po czym wracam do pokoju, bo jestem w trakcie porządkowania pawlacza. Stoję na stołku kiedy dzwoni komórka Dyrektora Wykonawczego - niedawno podłączona do prądu, bo się rozładowała. Numer nieznany.

Normalnie w takiej sytuacji biorę telefon do i niosę do kuchni, dając go Głosowi Rozsądku do ręki (jak ma czystą) albo przystawiam do ucha (tak bywa częściej). Ponieważ bałam się, że bateria nie zdążyła się jeszcze naładować, nie decyduję się na zwyczajowe zachowanie. Zamiast tego idę do Męża i mówię, że dzwoni telefon. Sama wchodzę z powrotem na stołek i nurkuję w pawlaczu.

Dyrektor Wykonawczy odbiera i tym swoim nabzdyczonym głosem (tak, tak, nieraz brzmi jak prawdziwy buc) rozmawia o prostownicy do włosów. Domyślam się zatem, że dzwoni ktoś z portalu, na którym "wiszą" nasze aukcje. Mąż kończy rozmowę i huzia na biedną żonę, czyli mnie. Bo kotlety się palą na patelni, a ja ich nie pilnuję. Bo telefon dzwonił, a ja nie odebrałam. Bo prostownica jest moja. Bo on jest głodny. Bo nie ma czasu na rozmowy jak gotuje obiad. I foch! Bo ja się powinnam domyślić!

Ciśnienie mi się podniosło po tamtych słowach, ale staram się kłócić konstruktywnie i mówię o bieżącej sytuacji. No więc - po pierwsze byłam w kuchni i pytałam co mam zrobić i w czym pomóc, potem zaś, upewniwszy się, że Mąż da sobie radę, wróciłam do porządkowania pawlacza, a nie siedziałam bezczynnie. Po drugie nie odłączam komórki, która się ładuje. Po trzecie nie mam w zwyczaju odbierać nie swojego telefonu, bo nie do mnie ktoś dzwoni. Po czwarte wystarczyło mi powiedzieć, żebym pilnowała smażących się kotletów, gdyż nie mam Rentgena w oczach i nie wiem co Głos Rozsądku tam aktualnie robi. Po piąte pieniądze z ewentualnej sprzedaży wszystkich gadżetów są wspólne. Po szóste ja też jestem głodna. Po siódme ja nie kazałam tamtemu panu dzwonić w porze obiadowej, więc nie do mnie te pretensje.

Mąż szedł w zaparte, ale ja stosowałam metodę zdartej płyty, do skutku. Aż zrozumiał. A wystarczyło powiedzieć: "kochanie, popilnuj kotletów" albo "kochanie, odbierz telefon". Ale nie, ja mam się domyślić co Dyrektorowi Wykonawczemu chodzi po głowie.

Następna sytuacja. Głos Rozsądku poszedł po zakupy na osiedle. Wiadomo, święta za pasem, więc trzeba mieć na uwadze, że wszędzie będą kolejki. Nie ma go i nie ma. Zaczęłam się martwić, że za długo to trwa, więc dzwonię. W tym samym czasie on dzwoni do drzwi. Uff. Wszystko w porządku, tylko pełno ludzi w sklepach.

Pochowałam zakupy do szafki i lodówki, a ponieważ byłam już głodna, domyśliłam się (!!!), że Mąż też, więc zaczęłam wyjmować produkty na obiad, czyli mix sałat (ważny do dzisiaj) i mrożone ćwiartki ziemniaków w mundurkach do usmażenia na patelni w ziołach (dodaję kurkumę, tymianek, rozmaryn i sól ziołową). Wszystko ładnie przygotowane leży obok kuchenki.

Za chwilę Dyrektor Wykonawczy prosi o dwie marchewki z lodówki. Byłam przekonana, że chce je sobie umyć, obrać i zabrać do pracy. Wyszłam z kuchni, a kiedy wracam oczom moim ukazuje się widok Głosu Rozsądku ścierającego marchewkę z jabłkiem do ziemniaków. Obok miseczki, w której to robi leży ów nieszczęsny mix sałat.

Zadałam Mężowi kilka pytań - "nie widziałeś, że wyjęłam sałatę?", "jak myślisz po co to zrobiłam?", "po co nam dwie surówki?" Kto na tym interesie skorzystał? Oczywiście, że nie ja. Dyrektor Wykonawczy zjadł połowę sałaty, a marchewkę z jabłkiem zabrał do pracy, razem z ziemniakami, których nie dał rady skonsumować oraz z dwoma kotletami, które usmażył wcześniej.

Morał z tych, dość humorystycznych opowieści jest taki, że ja mam czytać w Męża myślach, podczas gdy on sam nie widzi tego, co leży na widoku. Jak widać na załączonym obrazku, stereotypowym małżeństwem nie jesteśmy.