Odchudzania ciąg dalszy. Nie, nie siebie, lecz ilości rzeczy w pokoju. Gdzie nie zajrzę, jestem przerażona. Wczoraj w szufladzie odkryłam stare karty do bankomatu, ważne do 2009 i 2011 roku. Po co je trzymałam? Nie wiem. Takich "znalezisk" jest więcej. Na przykład kalendarze z notatkami. W liczbie sztuk pięciu, czyli od 2008 roku. Wywaliłam. Wreszcie. Wciąż jeszcze trzymam karty z angielskich banków - oczywiście już nieważne.
Jestem na siebie tak wkurzona o chomikowanie i zbieractwo, że aż mnie nosi. Dostałam ochrzan od Męża, że nie szanuję swojego zdrowia i nadwerężam kręgosłup, dokonując różnych dziwnych skłonów i wspinaczki. Jak usłyszałam słowa: "przecież nie musisz wszystkiego zrobić od razu" miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Po ochłonięciu stwierdzam, że Dyrektor Wykonawczy ma rację, a ja jestem narwaniec w gorącej wodzie kąpany i pieprzona perfekcjonistka w jednym. Bo chciałabym już, natychmiast. Ech...
Cała złość wzięła się głównie z narzuconego sobie i Głosowi Rozsądku tempa sprzątania. Wczoraj wczesną nocą zmieniliśmy pościel. Przy tej okazji, z czeluści sofy wyjęłam przechowywane tam ręczniki, komplet zapasowej pościeli, ściereczki kuchenne, koc, dwa jaśki i ozdobną poduszkę. Z mocnym postanowieniem, że wsadzę cały ten majdan (po porannej segregacji) na pustą półkę do pawlacza z ubraniami.
Pobudka o ósmej rano. Wstawiłam brudną pościel, żeby się prała, a sama zajęłam się przeglądaniem tego, co znalazłam wczoraj w sofie. Część do reklamówki dla kontenera Caritasu, a resztę schowałam na półkę. Potem śniadanie, a po nim podział pracy, czyli Mąż ścierał kurze i odkurzał, a ja zdjęłam firankę i zasłonki, żeby je uprać w następnej kolejności. Potem zajęłam się łazienką i porządkami w kuchni. Powiesiłam upraną pościel, wstawiłam firankę i zasłonki. Zrobiłam Dyrektorowi Wykonawczemu listę zakupową, a zanim wrócił do domu zdążyłam umyć okno (jedynie od środka, bo nie będę ryzykować zapalenia oskrzeli w taką pogodę) i powiesić już czystą firankę oraz zasłonki.
Na samym widoku, na jednej z półek w pokoju, stało pudełko po laptopie oraz po akwarium Męża, a w szafie leżały kolejne - po czajniku i suszarce do włosów. Nie wiem co za idiota wymyślił trzymanie opakowań po towarach RTV i AGD, na które jest gwarancja, ale kazałabym mu mieszkać na kilkunastu metrach kwadratowych i żyć z tymi kartonami. Jakby sam paragon nie wystarczył jako dowód zakupu i ewentualnej reklamacji. Debilizm niektórych mnie przeraża.
Wszystkie wyżej wymienione pudełka udało się nam schować do sofy. Teraz przynajmniej nie straszą swoim widokiem, bo za ozdobę nigdy nie robiły. No i dzięki temu mamy więcej miejsca - w szafie i na półce. Do ideału wciąż daleko - odezwała się moja perfekcyjna strona osobowości. Ale od czego reszta dnia? Oczywiście, że od sprzątania.
Znowu spłycę przekaz, ale co ja poradzę, że jakoś tak dobrze wpasowuje się on w mój obecny nastrój porządkowy...