Padający śnieg, roztapiający się pod nogami, jednym słowem ciapa i breja. Moje buty przemoczone. Męża buty przemoczone. Ratują je tylko wkładane do nich papierowe ręczniki, których zużycie drastycznie wzrosło w ostatnich dniach.
Swoich kozaków reklamować nie mam ani jak, ani gdzie, gdyż sklep, w którym je kupiłam na wyprzedaży dwa lata temu, od dawna już nie istnieje, więc mogę sobie szukać wiatru w polu. Zresztą dwa sezony w jednej parze to całkiem niezły wynik. No i wciąż mam dwie inne pary obuwia zimowego w zapasie.
Gorzej sprawa się ma z butami Dyrektora Wykonawczego. Nie dość, że boki się rozkleiły, to jeszcze pękły obie podeszwy, a w środku woda chlupie. Do chodzenia zostały mu albo ocieplane futrem wysokie traktory albo niskie wiosenne półbuty. W tych pierwszych za gorąco, w tych drugich za zimno.
No i wylądowaliśmy dzisiaj z reklamacją w jednej sieciówce (standardowo dwa tygodnie oczekiwania na odpowiedź) i poszukiwaniem obuwia zastępczego w drugiej, bo w czymś Mąż chodzić musi. Na całe szczęście, że podczas ostatniej tam bytności dostaliśmy od pani kupon na 20 % rabatu. Bardzo się przydał kiedy znaleźliśmy parę, która jako jedna z niewielu nadawała się jeszcze na tę porę roku.
I tak nam się udało, bo CCC w swojej ofercie nie ma już ani jednej pary obuwia zimowego albo choćby nawet przejściowego. Za to do wyboru, do koloru można tam znaleźć buty typowo wiosenne i letnie. Deichmann zachował na półkach kilka rodzajów czegoś, co się nadaje na obecne warunki pogodowe, ale i tam przeważa kolekcja letnia, w której prym wiodą wszelkiej maści sandałki.
Przyznam, że nie rozumiem tej dziwnej polityki wycofywania ze sprzedaży oraz przecen obuwia na sezon zimowy w pierwszej połowie grudnia. Dokładnie w tym czasie kupiłam sobie dwie pary takich butów, a teraz cieszę się ze swojej przezorności i zapobiegliwości. Wystawianie na półki butów letnich w marcu to lekka przesada, bo wychodzi na to, że trzeba kupować na zapas, z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem i tylko po to, by w szafie leżało coś, czego i tak nie założę od razu, a co musi poczekać.
Chociaż, jakby na to spojrzeć ze strony marketingowej, ma to ręce i nogi. Sklepy wymuszają na klientach wcześniejsze kupowanie, więc wzrastają obroty i sprzedaż. Poszkodowani są oczywiście konsumenci, gdyż pozbawia się ich w ten sposób pieniędzy, stawiając pod ścianą i sugerując wymuszony zakup, którego w danym momencie wcale nie potrzebują, ale jeśli go nie kupią, nie będą mieli w czym chodzić.
Sporo się też mówi i pisze o celowym postarzaniu produktów, głównie sprzętu RTV i AGD, które psują się niedługo po wygaśnięciu na nie gwarancji, czyli po dwóch latach ich użytkowania. Z tego właśnie powodu we Francji domagają się jej przedłużenia do lat pięciu.
Mam wrażenie, sądząc po ilości par butów, które w ciągu ubiegłego roku (a także już w tym) i mnie, i Głosowi Rozsądku się rozleciały, że problem celowego postarzania zaczął dotyczyć także obuwia. Czym innym mam bowiem tłumaczyć pękanie spodów lub wierzchów, czy odklejanie się boków i obcasów? Szczególnie, że większość z tego, co kupujemy, nie wytrzymuje dwóch lub trzech miesięcy noszenia.
Mam też swoją teorię dotyczącą przeznaczenia - może producenci uważają, że normą jest posiadanie samochodu, który ogranicza chodzenie i zużywanie obuwia do niezbędnego minimum, czyli w drodze do drzwi i z powrotem, suchą stopą?
Nie stać nas na markowe buty po kilkaset złotych za parę (z opowiadań zamożnych znajomych wiem, że ich cena również nie zawsze idzie w parze z jakością), więc optymalnie wybieramy to, co oferuje nam CCC (o wiele rzadziej) oraz Deichmann (najczęściej), sugerując się możliwością ewentualnej reklamacji i pewnością, że owe sieciówki nie znikną nagle z rynku, jak małe sklepy, które w każdej chwili mogą splajtować.
Sto złotych (często nawet i ponad) wydane w nich na buty i tak nie jest dla nas małą kwotą, więc wydaje mi się, że chyba mamy prawo domagać się w miarę przyzwoitej jakości towaru, która pozwoli nam użytkować go przynajmniej dwa sezony.