Jest między mną i Mężem taki jeden temat, który wraca jak bumerang, co jakiś czas, lecz nieuchronnie. Trudny, nawet ciężki, przegadywany kilka razy, ale nigdy do końca, w całości i w pełni.
Dyrektor Wykonawczy zaczął o nim rozmowę w niedzielny wieczór, a raczej już prawie nocą, zważywszy na zmianę czasu, którą praktykujemy przed zaśnięciem, a nie po obudzeniu. Jako że byłam zmęczona, zaproponowałam przełożenie dialogu na następny dzień.
Wczoraj tak sobie siedzieliśmy i robiliśmy wiele różnych rzeczy, jak choćby przegląd i w sumie ostateczne pozbycie się kartek z życzeniami ślubnymi, które z tamtej okazji otrzymaliśmy, a których w ramach postępującego minimalizmu nie potrzebujemy.
Wieczorem obejrzeliśmy Gry weselne, zaproponowane i wybrane losowo przez Męża. Potem, jak zwykle w takich przypadkach, rozmowa sama się potoczyła. Od Sasa do lasa. Z kwiatka na kwiatek. Skończyło się ostatecznie na tym, że się upłakałam i przewracałam z boku na bok do godziny drugiej nad ranem, nie mogąc zasnąć, a rojąc sobie w głowie różne scenariusze.
Potem, kiedy usiadłam na sofie, obudził się Głos Rozsądku i wałkowaliśmy nasz bumerangowy temat przez kolejne godziny. Oboje jesteśmy więc niewyspani i zmęczeni. Dyrektor Wykonawczy miał (i nadal ma) duszności, a ja spuchnięte od płaczu powieki i gonitwę myśli w głowie.
Czasem bywa tak, że można kogoś bardzo kochać i właśnie w imię tej miłości chcieć zwrócić temu komuś wolność. Po to, by mógł być w pełni szczęśliwy z kimś innym, bo na to zasługuje. Nawet za cenę rezygnacji z własnego szczęścia i zrobienia czegoś wbrew samej sobie. Czasem bywa tak, że choć nie wiem jak się tego pragnie, kompromis jest niemożliwy, gdyż byłby spełnieniem potrzeb tylko jednej osoby. Czasem bywa tak, że strach jest głównym powodem, uniemożliwiającym jakiekolwiek działanie. Czasem bywa tak, że wydaje się nam, iż wiemy co będzie najlepszym wyjściem dla tego, kogo kochamy. Właśnie - wydaje się nam...