Wiosna musi przyjść, bo dzisiaj Mąż wyrzucił na śmietnik moje pęknięte i całkiem przesiąknięte wodą kozaki, a ja założyłam nieocieplane botki. On sam też poszedł w półbutach. Nie ma więc powrotu do zimowego obuwia i odwrotu dla nadejścia wiosny.
Jak już jestem w temacie... Wczoraj udaliśmy się po wiosenno-letnie buty dla Dyrektora Wykonawczego. W końcu, po kilkunastu minutach mierzenia, patrzenia, oglądania, zastanawiania się, rozważania za i przeciw, zdecydował się na zakup.
Dla siebie wzięłam mokasyny, które (uwaga!) były przecenione w POSEZONOWEJ, pięćdziesięcioprocentowej obniżce. Dobry dowcip, zwłaszcza że one wcale nie pochodzą z kolekcji ubiegłorocznej, ale obecnej.
Obsługiwała nas pani, którą najbardziej lubię w tamtym sklepie, bo zawsze się razem uśmiejemy. Chyba odbieramy na podobnych falach. Babka jest świetną jajcarą. Do tego stopnia, że nawet Głos Rozsądku włączył się w rozmowę.
Dyrektor Wykonawczy - Przepraszam, ale ile par butów ma pani mąż?
Sprzedawczyni - Chyba ze cztery.
Dyrektor Wykonawczy - A wie pani ile ja mam? Dwanaście!
Sprzedawczyni - Bardzo słusznie!
Karioka - A pani ile ma?
Sprzedawczyni - Nie powiem.
Karioka - Tak mniej więcej.
Sprzedawczyni - Nie wiem, nie liczę. Trzymam je w workach i dużych pudełkach, żeby mąż się nie zorientował ile ich faktycznie jest.
Poszłam potem po kilka drobiazgów do drogerii, a Mąż czekał na mnie na ławce. Szukałam peelingu do ciała, bo ten, którego używam, niedługo się skończy. W tej samej alejce stało dwóch mężczyzn, na oko tak przed trzydziestką. Z treści rozmowy domyśliłam się, że jednego z nich wysłała do sklepu jego druga połówka, żeby zrobił dla niej zakupy.
- Ty, patrz! Ile tu tego jest! I weź tu wybierz jakiś żel pod prysznic.
- Będziemy wąchać.
- Ten śmierdzi, ten też. Wszystkie takie same.
- O, tu jest jakaś wanilia. Ta może być. Najmniej śmierdzi.
- Dobra, bierzemy. Jeszcze pianka.
Panowie przeszli do kolejnej alejki, a ja podążyłam za nimi, bo byłam ciekawa dalszego rozwoju wypadków. Poza tym, polubiłam tych dwóch i uśmiechałam się, tak ze środka, na ich widok.
- Tu są!
- Nie, to żele. Pianki są obok.
- Z melonem, grejpfrutem, konwaliowa, z aloesem do skóry wrażliwej...
- Nie da się ich powąchać?
- No nie bardzo. Dobra, bierzemy tę.
Poszłam do kasy, bo stwierdziłam, że przesadą z mojej strony będzie dalsze śledzenie obu mężczyzn, ale nawet teraz mam uśmiech na twarzy jak wspominam wczorajszą sytuację.
W lumpeksie znaleźliśmy nówkę nieśmiganą, czyli kurtkę przeciwdeszczową w kolorze pomarańczowym. I teraz mamy problem, bo musimy podjąć decyzję do kogo będzie ona należeć. Tak się bowiem fajnie składa, że to model unisex, a my oboje z Mężem mamy ten sam rozmiar jeśli chodzi o kurtki, swetry i bluzy.