"Przez najbliższy tydzień nie będę już nigdzie jeździł i nie będę nic reklamował" - usłyszałam dzisiaj od Męża po powrocie z kolejnego sklepu, do którego pojechał. Czasem mam wrażenie, że albo Dyrektor Wykonawczy ma pecha albo przyciąga do siebie rzeczy, które się (wcześniej czy później) psują.
W ubiegły wtorek były buty, które wcześniej sobie sam wybrał. Ja się nie wtrącałam i nie doradzałam. W niedzielę pojechał z reklamacją klapków, które zabrał w sobotę na basen, a które śmierdzą tak, że nie da się wytrzymać. Moczenie w chlorowanej wodzie, mycie i próby prania w proszku, a także wietrzenie nic nie dały. Smród aż głowa boli.
Kiedy kupowaliśmy czajnik, Mąż uparł się, że ma być z grzałką w okrągłej podstawie. Ja wolałam tradycyjny, ale ustąpiłam, bo przecież czajnik to czajnik - ma wodę gotować, więc nie będę robić problemu z jego kształtu. Woda ma metaliczny posmak, a dwukrotne odkamienianie (w ciągu zaledwie trzech dni) nie pomogło. Mało tego, spowodowało powstanie brązowo-zielonych plam na grzałce. A kamień na niej tworzy się natychmiast.
Tak więc w szufladzie leżą trzy druki reklamacyjne z trzech sklepów trzech różnych rzeczy wybranych przez Głos Rozsądku. I jak mam nie wierzyć w pecha Męża?