Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 26 kwietnia 2013

1.100. Dyspensa

Od środy ćwiczę swoją cierpliwość, spokój i opanowanie. Jak również niepewność i brak kontroli nad pewnymi sprawami. Wszystko za sprawą Męża, który ma w pracy kolejne szkolenie. Można by rzec, że międzynarodowe, bo prowadzone po angielsku przez Francuza o imieniu George.

Nie znam dnia, ani godziny. No może z tym dniem trochę przesadziłam, ale z godziną już absolutnie nie. Dyrektor Wykonawczy wychodzi rano, a wraca różnie. Na przykład wczoraj. Wieczorem wpadł jak burza, tylko po to, by wypić w biegu zrobioną zieloną herbatę, zjeść nienaruszone kanapki, które miały wycieczkę w dwie strony, czyli do i z pracy, przebrać się w koszulę (!), by zaraz pojechać na służbową kolację, z której wrócił przed dwudziestą trzecią. Jak mi opowiadał co jedli, mimo późnej pory aż mi się wydzielały soki trawienne, a oczy robiły okrągłe jak spodki. Szczególnie jeśli chodzi o ceny dań.

Co sobie podjadł, to jego. Jeszcze ma dyspensę. Obawiam się, że przedłużoną aż do czasu przyjazdu Marc'a do Polski, bo przecież nie będzie się wtedy odchudzał. A wypadałoby. Stanął przedwczoraj na wadze, a tam jak byk 88 kg. Pięknie, pięknie. Nie ma co. BMI 29,7. Nadwaga już jest, a do otyłości pierwszego stopnia brakuje mu "tylko" 0,3.

Wychodzą te ciasteczka, pączki, czekoladki, lizaki i inne łakocie, na widok których Dyrektor Wykonawczy ma uśmiech na twarzy jak małe dziecko, które nie może się doczekać kolejnej porcji słodyczy. 

Tendencja do tycia, obciążenie genetyczne oraz złe nawyki żywieniowe wyniesione z domu rodzinnego - oto co dodatkowo nie pomaga Mężowi. Plus ja, czyli żona z batem, bo wystarczy mi jedno spojrzenie na twarz, żeby zobaczyć, iż Głos Rozsądku waży dużo za dużo. I nie chodzi jedynie o efekt wizualny, ale przede wszystkim aspekt zdrowotny.

Wciąż pamiętam początki naszej znajomości i prawie stówkę na wadze - bynajmniej nie moją. Wciąż mam dowody w postaci zdjęć, na których tamten człowiek nie jest zbytnio podobny do tego, za którego kilka lat później wyszłam za mąż. Wciąż przypominam sobie z ilu postojów składały się nasze spacery i na ilu ławkach musiał siadać Głos Rozsądku, bo się męczył i nie miał siły chodzić. Nadmierne obciążone stawy oraz kręgosłup dawały mu się poważnie we znaki.

Od jutra nie będzie już kawy wypijanej ze śmietanką 12 % tłuszczu. Ani serków topionych (w ogóle nie rozumiem jak można coś takiego jeść), czy żółtych. Ani białego pieczywa i słodyczy. Z tą śmietanką i łakociami sama się dołączę, bo i mnie na zdrowie wyjdzie ich brak w codziennej "diecie".