Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 7 maja 2013

1.119. Bibliotekarz

Jeszcze przed naszymi wspólnymi odwiedzinami u R. w dniu mojej i Męża ślubnej rocznicy wstępnie umówiłyśmy się obie na babskie pogaduchy w poniedziałek. Głos Rozsądku i Marc byli w tym czasie w kinie, w galerii handlowej, na obiedzie w jadłodajni, na basenie, na chwilę u nas w mieszkaniu (na ten moment już się załapałam, po powrocie od R.), a potem na lodach.

W niedzielę wieczorem, kiedy byliśmy we troje u księdza, zadzwoniła R. i szybko doszłyśmy do porozumienia. Wygadała się też, że musi oddać książki do biblioteki i że "jakoś" tam dokuśtyka. Zapomniałam bowiem wspomnieć, że R. siedzi w domu na zwolnieniu, bo kilkanaście dni temu złamała sobie środkowy palec w stopie. Oczywiście ostudziłam jej zamiary, pamiętając że ledwo co chodzi po domu. Zaoferowałam się, że do biblioteki pójdę ja, a ona niech się zastanowi jakie tytuły jej wypożyczyć.

Przyjechałam. Siadłam. Zjadłam przyniesioną bagietkę. Wypiłam dwie herbaty. Opowiedziałam ze szczegółami o "ekscesach" Marc'a. Wzięłam książki i poszłam na poszukiwanie biblioteki, bo R. mieszka na drugim końcu miasta, w rejonach, których prawie nie znam. "Miniesz supermarket po prawej stronie, potem pójdziesz prosto i po prawej zobaczysz taką polankę, a za nią na prawo będzie ogrodzenie i za tym ogrodzeniem znajdziesz bibliotekę" - usłyszałam.

Idę. Mijam supermarket, ale polanki żadnej nigdzie nie widzę. Spotkałam za to dwie kobiety, chyba miejscowe, więc spytałam o bibliotekę. Stałam prawie przed owym ogrodzeniem. Za polankę robił skwerek z alejkami i ławeczkami. Weszłam. Za kontuarem zobaczyłam dość osobliwie wyglądającego raczej młodego człowieka - ciemne, proste, długie włosy do pasa, broda, okulary, ubranego w ciemny T-shirt i czarne spodnie bojówki oraz glany - te ostatnie zauważyłam później, ale o tym za chwilę. Na kontuarze stało jakieś dziwne srebrne naczynie, w którym była herbata.

- Dzień dobry. Przyszłam oddać książki chorej koleżanki i wypożyczyć nowe - powiedziałam.
- Dzień dobry. Oddać pani może, ale wypożyczyć już nie - usłyszałam od zarośniętego. A w ogóle to zobaczymy czy nie zapłaci pani karę za koleżankę za przetrzymanie.
- Na pewno nie zapłacę, bo termin oddania jest właśnie dzisiaj.
- No tak, ma pani rację - zawiedzionym głosem rzucił brodacz. Ale proszę powiedzieć pani R., żeby nie trzymała książek w kurzu, bo następnym będzie trzeba zapłacić za szkody - dodał.
- Dobrze, przekażę, ale teraz chciałabym wypożyczyć nowe książki.
- Ale ja pani nie znam i nie mogę tego zrobić. No chyba, że ma pani upoważnienie.
- Jakie znowu upoważnienie?
- Do wypożyczenia książek.
- Mogę do niej zadzwonić i upoważni mnie przez telefon, a pan to usłyszy, dobrze?
- Nie, ona musi tu przyjść osobiście i napisać upoważnienie na odwrocie formularza, który wypełniała przy zakładaniu karty.
- Ona ma złamany palec u stopy, siedzi w domu i nie może chodzić. Gdyby mogła, sama by tu przyszła. To ja przyjeżdżam z drugiego końca miasta, żeby chorej koleżance książki wypożyczyć, a pan mówi, że to niemożliwe?! Razem z Mężem mamy karty na innym osiedlu i tam nie ma problemu - ja biorę na kartę Męża, on na moją i po sprawie.
- Bo tam działają wbrew prawu. Jedna karta, jeden człowiek.
- No przecież jestem jedna i mam kartę koleżanki.
- Ale nie jest pani koleżanką.
- Fakt, jestem sobą. Wypożyczy mi pan w końcu te książki, czy nie?
- No dobrze. Znam panią R., więc może pani sobie wejść i poszukać.
- Gdzie poszukać?
- Na regałach.
- Ja mam sobie szukać?! Pani R. powiedziała mi co chce.
- Proszę sobie wejść i poszukać.
- Jakie wy tu macie zwyczaje? Nie będę chodzić i szukać, bo jestem tu pierwszy raz w życiu i nie mam pojęcia gdzie co jest. Poza tym wiem, co pani R. chce.
- To jak pani wypożycza w swojej bibliotece?
- Jak to jak? Rezerwuję sobie książki przez Internet. Przychodzę, a one stoją na półce za kontuarem. Pani bibliotekarka je skanuje i wychodzę.
- No tak. Same problemy z tymi rezerwacjami. A wie pani, że to jest niekorzystne dla bibliotek?
- A niby czemu?
- Bo to się nie wlicza do statystyk. Jak przyjdzie żywy człowiek, to sobie wejdzie i popatrzy co jest na regałach, a nie tylko weźmie zamówione pozycje i pójdzie. A gdzie obcowanie z książką?
- Jak to gdzie? A co wypożycza jak nie książki?! Sprawdzi pan wreszcie to, co chciała koleżanka, czy nie?
- Niech sobie pani sama poszuka.

W tym momencie zarośnięty wstał zza kontuaru i zafundował mi darmową wycieczkę po księgozbiorach. Dojrzałam na jednej z półek książki Beaty Pawlikowskiej, które R. chciała przeczytać. Wzięłam, zostawiłam je na ladzie i spytałam o czasopisma.

- Jest nowy Newsweek?
- Jest, ale go nie wypożyczę.
- A to dlaczego?
- Bo można go czytać tylko w czytelni.
- A Twój Styl?
- Proszę sobie iść i poszukać.
- Gdzie?
- Tam gdzie są czasopisma do wypożyczenia.

Poszłam, poszukałam, znalazłam. Wzięłam książki i gazetę, powiedziałam "dziękuję" oraz "do widzenia" i skierowałam się ku wyjściu. Brodacz wstał i wyszedł zza kontuaru. Stanął w drzwiach i pyta:

- A w ogóle to jak pani R. złamała sobie ten palec u stopy?
- Normalnie. Wstała w nocy i uderzyła o komodę.
- No to na pewno tu jeszcze nie przyjdzie.
- Bez obaw. Za tydzień wraca do pracy.
- Moja kobieta też kiedyś miała złamany palec i to się ciągnęło bardzo długo. Niech pani powie pani R., żeby zmieniła lekarza.
- Dobrze, powiem jej.

Wyszłam i aż sobie westchnęłam. Co za typ? Biurokrata, służbista oraz formalista w jednym! Żeby nie to, że nie chciałam działać na szkodę R., zrobiłabym mu awanturkę, bo mnie mocno zirytował tym swoim protekcjonalnym tonem oraz traktowaniem z góry. Po drodze parowała ze mnie złość. Dopóki nie zobaczyłam tego cuda.


Szczęśliwa, bo z aparatem w torbie, zrobiłam fotkę i poszłam do mieszkania R., która już tam na mnie czekała. Opowiedziałam jej całą historię z bibliotekarzem, z której mogłam się wreszcie pośmiać. W sumie obie się uśmiałyśmy. Potem siedziałyśmy sobie jeszcze, kot hasał po domu i robił swoje słodkie minki oraz wyczyniał dzikie harce.

Skoczyć na ten obraz, czy nie?

Będę pomagał przy hamburgerach

No co się patrzysz? Siadaj przy stole jak człowiek, a nie pstrykaj!